Poznanie Twoich słów oświeca. i naucza niedoświadczonych. Okaż Twemu słudze światło swego oblicza. i naucz mnie Twoich ustaw. Niech żyje moja dusza i niech Ciebie chwali, niech mnie wspierają Twoje wyroki. Aklamacja (Łk 21,36) Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli stanąć przed Synem Człowieczym.
To jak będzie pani robić rano makijaż, niech pani się przyjrzy sobie dokładnie, bo może będzie się pani widzieć ostatni raz – tak "pocieszył" Lidię lekarz, gdy była w ciąży i okazało się, że ma nie tylko dużą wadę wzroku, ale i tętniaka To było rutynowe USG, 10. tydzień. – Ciąża jest martwa – mówi lekarz. – Szok, którego nie potrafię tego opisać. Wróciłam do samochodu i płakałam w głos z rozpaczy. Potem było usunięcie martwego płodu. Miałam taki instynkt macierzyński, że czułam, że zniosę wszystko, byle tylko znów mieć dziecko – mówi Lidia Wypadek samochodowy. Minęło trochę czasu, a Lidia zaczęła popłakiwać. – Szok pourazowy, przecież wjechał w panią TIR. To minie – słyszy od psychologa. – Nie, nie mijało, widziałam, że coś tu nie gra, ale nie przyszło mi do głowy, że to po prostu jest depresja – mówi Lidia Rozsyłała CV w kilka miejsc. Po studiach miała przerwę w pracy. Pierwsi zadzwonili z dużej sieci hipermarketów. Tak się ucieszyła, że ktoś się odezwał, że od razu wzięła tę pracę. – Nigdy nie pracowałam w handlu! – wspomina Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej a relację na żywo z wojny w Ukrainie pod tym linkiem Lidia jest w 14. tygodniu ciąży, trafia do okulisty. Rutynowa konsultacja, lekarz ma zdecydować, czy ze względu na dużą wadę wzroku lepsza niż poród naturalny będzie cesarka… Tętniak. Tak rusza lawina dramatów Gabinet okulista. Lidia wychodzi ze niego ze skierowaniem na rezonans i sugestią, że ma… guza mózgu. Badanie guza nie wykrywa, ale za to tętniaka. — Nie miałam świadomości, czym to grozi, nie "diagnozowałam się" u dr Googla. Za to neurochirurg brutalnie mnie uświadomił – wspomina. – Będę miała cesarkę, lekarze sugerują dla bezpieczeństwa… – zaczęła tę wizytę. – Przy cesarce ciśnienie krwi też jest bardzo wysokie, a do tego stres, więc to żadna gwarancja, że pani ten poród przeżyje – mówi lekarz. Do końca ciąży Lidia żyje w strach, który narasta z każdym miesiącem. – Marzyłam, by już było po. Przeżyć i wrócić z dzieckiem do domu – wspomina. Data cesarki jest wyznaczona. Skurcze przychodzą trzy dni przed czasem, w środku nocy Lidia trafia do szpitala. Ale reszta idzie zgodnie z planem. — Po porodzie przyszedł spokój – mówi Lidia. Prawie na trzy lata. Bo wtedy znów wraca temat tętniaka, o którym myślenie odkładała. Kolejna konsultacja, znowu stres. – Lekarz potraktował mnie tak, jakby to była moja wina, że mam tętniaka. Rozmowa wyglądała tak: – Przyszła pani z tętniakiem i czego Pani ode mnie oczekuje? – Dostałam skierowanie, mam skonsultować wyniki z neurochirurgiem. – Mogę Panią zapisać na embolizację. – Ale ja się boję operacji… – To jak pani będzie sobie robić rano makijaż, niech pani przyjrzy się sobie dokładnie, bo może siebie widzieć po raz ostatni – mówi lekarz. – Takim tonem, że poczułam się, jakby to była moja wina, że mam tętnika. I jeszcze postraszył mnie, że jak nie umrę, to może oślepnę – wspomina Lidia. Wizyta trwała pięć minut, jechali na nią z mężem z domu 70 km godzinę. Lidia weszła do samochodu, płakała. Na operację czeka trzy miesiące. – Moje życie było w rękach lekarzy i Boga. Codziennie się modliłam, by żyć dla synka. I codziennie płakałam a moja mama, z którą wtedy mieszkaliśmy, płakała ze mną z bezsilności – opowiada Lidia. (Dziś już nie mieszka z mamą, ale wciąż w jednym bloku, na tym samym piętrze). Wspiera też tato i mąż, który wierzy, że operacja się uda. Wpierają przyjaciółki. – Z Magdą znamy się ponad 20 lat, poznałyśmy się w liceum i jesteśmy jak siostry, Marzennę poznałam na studiach, znamy się 15 lat, z Irką poznałyśmy się przez nasze dzieci, a z drugą Magdą na forum o tętniakach – wylicza Lidia. Operacja trwała sześć godzin. Lidia budził się na OIOM-ie. Pierwsze słowa, jakie wypowiada to: "Czy ja żyję?". Lidia po wypadku samochodowym na SOR-ze. – Była przy mnie pielęgniarka, nie widziałam jej twarzy, bo nie miałam okularów. Strasznie po tej narkozie wymiotowałam. Ale byłam szczęśliwa, bo usłyszałam, że już po operacji, że obyło się bez komplikacji. Po trzech dniach o własnych nogach idzie na zwykłą salę. Po tygodniu do domu. – Zamknęłam za sobą drzwi szpitala, nie rozpamiętywałam. Doceniałam, jak fajnie być zdrowym, i że wyszłam z koszmaru bez szwanku – opowiada. Nie wie, że to jeszcze nie koniec... Druga ciąża jest wyczekiwana. Córka jest wcześniakiem Po operacji tętniaka Lidia nie chce za szybko ryzykować z kolejną ciążą, choć lekarz, który ją operował mówi, że nie ma przeciwwskazań. I faktycznie, udaje się. Na kontrolne USG, rutynowe, w 10. tygodniu, Lidia jedzie sama. – Ciąża jest martwa – słyszy od lekarza. – Szok, którego nie potrafię tego opisać. Wróciłam do samochodu i płakałam w głos z rozpaczy – wspomina. – Potem czekało mnie usunięcie martwego płodu, też strasznie przeżyłam, bo zdążyłam się już oswoić z myślą, że znów będę mamą. Choć bólu nie czułam, cierpiałam, gdy wyrywali ze mnie płód – mówi. ZOBACZ: Najszybciej zbierała porzeczki, bo świat nie jest dla słabych Kolejne miesiące przechodzi żałobę. Potem znów zachodzi w ciążę. – Wierzyłam, że to dziecko się urodzi. Mój instynkt macierzyński był tak silny, że czułam, że przetrwam wszystko, byle muszę mieć drugie dziecko. Poród zaczyna się przed czasem. Natalia jest wcześniakiem, waży 1630 gramów, ma zaledwie 47 cm długości. Spędza w szpitalu pierwsze trzy tygodnie życia. Lidia wychodzi do domu bez córki. Co dzień do niej jeździ. — Najpierw z mężem, potem sama, bo matka mogła być całą dobę, ojciec o wyznaczonej godzinie i tylko godzinę – wspomina. Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni Córeczka Lidii rodzi się jako wcześniak, wielkości dłoni swojego taty. Po prawej już jako kilkulatka ze starszym bratem. Nocą odciąga pokarm, o szóstej rano jest na dworcu. W pociągu zastanawia się, ile córka będzie ważyć. Raz jest radość, raz rozczarowanie, bo waga stai w miejscu. – Dopiero gdy zabrałam córkę do domu, zaczęłam dochodzić do siebie po cesarce. Natalka jadła, spała trzy godziny, jadła, spala trzy godziny… Rosła. Zaczęła chodzić, gdy miała 16 miesięcy, ale potem zaczęła doganiać rówieśników. – Czułam, jak rozkwitam, nigdy nie byłam tak szczęśliwa – wspomina Lidia. ZOBACZ: "Mamo, mam na imię Agnieszka. Zabrałam jej pierworodnego syna" Po porodzie nie poszła do pracy. – Chciałam być z córką do czasu, gdy pójdzie do przedszkola. Bo przez to, by była wcześniakiem, po wyjściu ze szpitala, dostaliśmy pełno skierowań, biegaliśmy po specjalistach. Trzeba było zbadać jej serce, słuch, wzrok, brzuch – wspomina Lidia. Gdy córka miała 1,5 roku, Lidia założyła własną działalność. – Kupowałam ubranka dziecięce, prałam, prasowałam, naprawiałem, wystawiałam na aukcjach. Kręciło mnie to, że sukienkę dobrej marki kupowałam za 5 zł i sprzedawałam za 30. Dodatkową nagrodą była pozytywna opinia wystawiona przez klienta – opowiada. Dziecięce ciuchy zostawiła, gdy córka poszła do przedszkola, (miała dwa i pół roku), a synek do pierwszej klasy. Wtedy Lidia wróciła do pracy w biurze. Spokój był przez rok. Wypadek. TIR wjeżdża w nich na skrzyżowaniu – Dojeżdżałam do świateł, zmieniły się na zielone. Ruszyłam, skręcając w lewo. Mama mówiła potem, że byłyśmy na środku skrzyżowania, gdy usłyszała mój krzyk: "TIR". Wtedy w nas uderzył. Nie pamiętam huku, a mama tak. Mówi, że to tak potworny odgłos, że nigdy go nie zapomni – opowiada Lidia. Ona za to zapamiętała głosy, ale już nie twarze ludzi, którzy się nad nią pochylali: ratowników, lekarzy, pielęgniarek, świadków… – Ocknęłam się, zobaczyłam rozbitą szybę samochodu i dziewczynę, ale nie pamiętam twarzy. Mówiła, że "już jedzie pomoc", ja nie rozumiałam po co. A ona na to, że miałam wypadek. Zapytałam co z dziećmi. Powiedziała, że nie jechały ze mną, że tylko mama, ale ona czuje się dobrze – wspomina Lidia. ZOBACZ: "Dorosła córka mnie nienawidzi. Terapia zabrała mi dziecko" Po chwili znów traciłam przytomność. I tak w kółko. Gdy widzi nad sobą płaczącego męża, który trzyma ją rękę i słyszy odgłos karetki, jest pewna, że umiera. Nie czuje bólu, właściwie nie czuje nic. – Nie wiedziałam nawet, że mam głowę rozwaloną, że jestem cała we krwi. Ratownicy próbowali wydostać mnie z auta, ale samochód był w rowie, drzwi zakleszczone. Wyciągnęli mnie tylnymi drzwiami – opowiada. Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni Lidia po złamaniu nogi w górach, po prawej samochód, w którym jechała z mamą, gdy wjechał w nie TIR. – Na miejsce przyjechała policjantka, koleżanka z podwórka i szkolnej ławki. Powiedziała mi, że wypadek to nie moja wina, że jechałam prawidłowo, a kierowca TIR-a był trzeźwy. Gdy zobaczyłam nad sobą lekarza, zaczęłam prosić, żeby mnie ratował, że muszę żyć, bo mam małe dzieci – wspomina. Ze szpitala wychodzi szybko. Znów, szczęśliwa, że żyje. Nie czuje żalu do sprawcy. – Przecież nie zrobił tego celowo, przyznał się do winy – mówi. Pierwsza depresja, druga depresja. Złamana noga w górach Jest już jakiś czas w domu, gdy zaczyna popłakiwać. Coraz częściej jest smutna. Trafia do psychologa. – To szok pourazowy. Reakcja na wypadek – PTSD – słyszy. – Ale to nie mijało, widziałam, że coś tu nie gra, ale nie przyszło mi do głowy, że to po prostu jest depresja – mówi. To przyjaciółki sugerują, żeby szła do lekarza. Lidia idzie, dla świętego spokoju, na odczepnego. Gdy dostaje receptę na leki przeciwdepresyjne, pyta, czy są konieczne. Tłumaczy, że spróbuje bez leków, bo właśnie jedzie z rodziną w góry, a potem nad morze, więc jej się polepszy. ZOBACZ: "Babciu, tu w ogóle nie spadają bomby". Pod dachem z ukraińską rodziną – Lekarz na to, że mogę spróbować, ale jak się nie poprawi, to mam wziąć leki – mówi. Jadą do Zakopanego. Lidii tam nic nie cieszy. Po górach nie chodzi, bo po lekarz powiedział, że za wcześnie po wypadku. Na wjazd na Kasprowy też się nie zgodził. – Ale wjechałam, bo czułam, że nic mi nie będzie – wspomina. Ale to też nie cieszyło. Na każdym zdjęciu z tamtych dni Lidia jest bez uśmiechu, bez życia. – Wróciliśmy i przyjaciółka zapytała: "Wzięłaś te leki? Nie?! To na co ty jeszcze czekasz?". Wtedy zaczęła je brać. Wkrótce znów pojechali w góry. No i wtedy znów ma wypadek – na Tarnicy. W piękny, słoneczny, lipcowy dzień. — Na szczycie dopadła nas burza. Zaczęliśmy schodzić w dół. Mąż wziął córkę za rękę. Weszliśmy w las, a ja nagle się poślizgnęłam i przewróciłam. Upadając, martwiłam się, że będę miała spodenki w błocie i po chwili zobaczyłam, że moja noga jest tak nienaturalnie wygięła, i że... kość wystaje przez skórę. "Złamałam nogę!" – krzyknęłam do męża, a on na to: "Jak to złamałaś, skąd wiesz?!". "Widziałam, jak kość mi wyszła" – powiedziałam – wspomina. Za nimi szło jakieś małżeństwo. – Kobieta była pielęgniarką. Opatrywała mi nogę, a jacyś turyści dzwonili po pomoc. Wiele osób mijało nas, pytali, czy mogą jakoś pomóc. Ból był okropny, wspomina. Zaczyna tracić przytomność. – Nie zamykaj oczu, nie zasypiaj! – prosi pielęgniarka. To ona i jej mąż zabierają na dół dzieci Lidii. A ona półtorej godziny czekała na pomoc w burzy, leżąc w błocie. GOPR-owcy wzywają śmigłowiec, który w końcu może lądować. ZOBACZ: "Ryłem ziemię rękami, by się kryć". Legionista pod ostrzałem w Ukrainie – Ratownicy GOPR-u dali mi silne leki i okropny ból minął. Usztywnili mi nogę, zabezpieczyli ranę, zabrali do szpitala. Mąż z dziećmi wrócił do domu. – A ja spędziłam w szpitalu 11 dni – wspomina Lidia. Potem jeszcze przez kilka tygodni jeździ na wózku. – I na nim udało mi się dotrzeć na mecz syna i na plac zabaw z córką. Tylko że w czasie rekonwalescencji złamanej nogi i walki z depresją wydarzyło się coś jeszcze... – mówi. Foto: archiwum prywatne rozmówczyi Lidia w trakcie rekonwalescencji. Po prawej pies Flapi, który też pomagał jej wyjść z depresji. Bóle głowy. Problemy zdrowotne syna – Gdy Jaś skończył 10 lat, zaczął uskarżać się na bóle głowy. Co kilka dni. Potem coraz częściej. Zaczęliśmy się z mężem martwić – wspomina. Idą z synem do lekarza. – Ten wiedząc, że ja jestem po operacji tętniaka mózgu, wysłał syna do neurologa na cito. Baliśmy się bardzo – wspomina Lidia. Ale mówi sobie wtedy, że syn jest zmęczony, bo trenuje piłkę nożną. Tylko że syn jest bramkarzem, więc piłkę przyjmuje też na głowę… – Badanie neurologiczne nie wykazało nic niepokojącego. Odetchnęliśmy z ulgą. Częściowo, bo pani doktor, słysząc o moim tętniaku, wysłała Jasia na rezonans, też w trybie pilnym. Wynik wyszedł OK. Ufff… – opowiada Lidia. Ale to nie był koniec strach o dzieci… — Rok później byłam z córką u koleżanki. Natalka upadła w czasie zabawy, straciła przytomność. Odzyskała, ale była osowiała. A potem zasnęła. Zadzwoniłam do pediatry, pytałam, co robić. – "Jechać na SOR. Natychmiast" – usłyszałam. W szpitalu zatrzymali córkę na obserwacji kilka dni. Byłam z nią, myślałam, że ją stracę, bo na tym SORze leciała mi przez ręce, myślałam, że umrze mi na nich. Ale też okazało się, że to fałszywy alarm, że to musiało być tylko osłabienie, ale nie wstrząs mózgu – mówi Lidia. To nie był koniec ciężkich przeżyć. To wygląda na przeziębienie. COVID-19 dopada tatę Przyszła pandemia. – Mój tata złapał koronawirusa. To wyglądało na zwykłe przeziębienie. Ale z dnia na dzień było coraz gorzej. Tata był coraz słabszy, nie jadł, mało pił, nie miał siły wstawać. Z trudem odpowiadał na pytania. Chwilami miał problem z oddychaniem. Lekarz rodzinny "zabarykadował" się w przychodni. Nawet nie powiedział, żeby mierzyć saturację, i że może tato powinien dostać leki przeciwzakrzepowe, bo był obciążony chorobami krążenie. Tego wszystkiego dowiedziałam się od ludzi na forach internetowych – wspomina Lidia. Po chorobie płuca jej taty są w takim stanie, że rekonwalescencja trwa parę miesięcy. Lidia też wychodzi ze swojej depresji, bo leki zaczynają działać po dwóch miesiącach. A ona stanęła na nogi dosłownie i w przenośni. I znajduje pracę w hipermarkecie jednej z największych sieci. – Wysłałam CV w kilka miejsc, a oni pierwsi się odezwali. Do dziś pamiętam pierwszą rozmowę z menadżerkę Natalią – opowiada. – Atmosfera była fajna, dziewczyny pomocne. Bardzo lubię kontakt z ludźmi, a ta praca mi to dała. Przez miesiąc się szkoliłam, bo nigdy nie pracowałam w handlu – wspomina. Foto: Archiwum prywatne rozmówczyni Lidia czeka na pomoc w górach, po prawej z córką na I komunii dziecka przyjaciółki. Znów jest szczęśliwa. – Byłam pewna, że depresja to przeszłość – mówi. Radość nie trwa długo. Nie mija nawet pół roku, znów ma spadek nastroju. – Do pracy chodziłam z niechęcią, przestałam się uśmiechać i wszyscy mi się pytali, dlaczego jestem taka przygnębiona. Wracałam do domu i większość czasu spędzałam w łóżku. Ciągle spałam. Nienawidziłam poranków. Miałam wrażenie, że przygniata mnie wielki, ciężki głaz. Nie miałam siły wstać. Czekałam na wieczór, zgaszone światło, ciszę. Zamykałam się w pokoju, byle tylko być sama. Nie obchodziło mnie, że w domu trzeba coś zrobić. Wszystkim zajmował się mąż i moja mama. Depresja wróciła ze zdwojoną siłą. Miałam myśli samobójcze. Był przy mnie mąż, dzieci, rodzina, przyjaciółki, a i tak nie chciało mi się żyć. Tak depresja zwala z nóg – opowiada. W końcu zbiera resztkę sił, znów idzie do psychologa, innego. – Trafiłam najlepiej, jak mogłam. Czułam wsparcie, czułam się rozumiana, po każdej wizycie chciałam znów wracać. Wizyty były co tydzień. Myślałam, że terapia potrwa dwa miesiące i będzie ok. Trochę się przeliczyłam, bo terapia już trwa trzeci rok. Cudowna psychiatra wsparła mnie też lekami – mówi. Pies. Dziś jest specjalny dzień Niedziela, dwa lata temu. Lidia z mężem i dziećmi jest z wizytą u rodziny, która ma psa. Natalka cały czas bawi się z yorkiem. W drodze powrotnej do domu cały czas mówi, że też chce psa. – Dziś jest mój najpiękniejszy dzień! – mówi nazajutrz rano przy śniadaniu. – Dlaczego? – dopytują rodzice. – Dziś będę miała pieska – mówi Natalka. – To nie takie proste, nie można wziąć pieska o tak… – tłumaczą dziecku, że trzeba szukać, wybrać odpowiedniego itp. – To moje marzenie, chcę dziś pieska – dociska Natalia. – Mąż nie potrafił odmówić córce. Zaczyna przeglądać ogłoszenia w internecie, a Lidia wydzwaniać. – Mieszkamy w bloku, pies nie mógł być duży. Po kilkunastu telefonach trafiliśmy takiego "dla nas" – wspomina Lidia. Szybka decyzja. Mąż bierze dzieci i siostrzeńca do samochodu. Jadą 100 km po kundelka. Lidia idzie kupić legowisko, smycz, karmę i zabawki. Mąż i dzieci wracają z psem. – Córka szczęśliwa, syn zdystansowany, a ja… przerażona. Pies też. Wystraszony, zagubiony, śmierdzący i brudny – wspomina Lidia. – Wzięli go z podwórka, na którym mieszkał. Jak go wykąpaliśmy, okazało się, że pies nie był szary, a biały – opowiada Lidia. Pies trzy dni ze strachu nie wychodzi z legowiska, nie chce się ruszyć, nawet wyciągany na smyczy. Nic nie je. Po trzech dniach z radości macha już ogonem na widok rodziny. – Pokochaliśmy go. Dziś nie wyobrażam sobie, że mogło go nie być – mówi Lidia. – Ten piesek pokazał mi, jak można się cieszyć z małych rzeczy – mówi. Dziś nie boi się o przyszłość, nie planuję nic na zapas. – Wiem, że los i tak zrobi po swojemu, ale nie mam lęków. Po prostu nie zostawiam nic w życiu na później, na specjalne okazje. Każdy dzień "specjalny", cieszę się nim, bo nie wiem, czy nadejdzie kolejny. Cieszę się z małych rzeczy, nie przejmuję się głupotami. Staram się śmiać, z siebie też. Mieć dystans. I nie martwić się tym, co myślą o mnie inni. Nie spinam się, nie myślę, że coś muszę. Staram się wyspać, wyjść do pracy. Wrócić, odpocząć, wyjść z psem, mieć czas dla dzieci… – wylicza Lidia. Od roku czuje się dobrze. Nie ma już objawów depresji. – Nie mogłam się poddać. Dzieci się moją motywacją. Tak, nie raz stanęłam w obliczu śmierci, ale dostałam szansę. I kolejną. Jestem wdzięczna losowi, że wyszłam z tego cało – mówi Lidia. Założyła bloga "Dasz radę". – Depresja, tętniak mózgu, poronienie, wypadek samochodowy. Po tym też można znaleźć szczęście. Czasami trzeba dotknąć dna, by mieć od czego się odbić, ale trzeba wierzyć, że na końcu będzie jeszcze pięknie. Po prostu trzeba walczyć… Chcesz napisać do redakcji Onet Kobieta? :) Kontakt: redakcja_lifestyle@
Zaczynając od proroków: Jeremiasza czy Jonasza, a kończąc na fragmencie o bogatym młodzieńcu. Ten ostatni odchodzi zasmucony, posiadał prawie wszystko, ale brakowało mu oddania się Bogu. Powołanie to wielkie zadanie, nie chodzi tylko o powołanie do kapłaństwa. Każdy z nas jest przez Boga powoływany. Od wielu lat pracuję jako freelancer: piszę teksty, robię zdjęcia, montuję filmy, nadzoruję social media, a do tego jeszcze aktywnie bloguję. Żyję w biegu i żaden z moich dni się nie powtarza. Jak nie zwariować przy takim tempie i mieć czas dla siebie? Mam jedną radę – postawić na wielozadaniowy sprzęt, który zwiększy naszą produktywność. Sprzęt taki jak Huawei MateBook D 16. Zobaczcie, w czym pomaga mi każdego jestem zwierzęciem nocnym i mam szczęście samodzielnie zarządzać swoim czasem pracy, moje poranki wyglądają znacznie spokojniej niż u większości rodaków. Budzę się w sposób naturalny, bez budzika i siadania do pracy z marszu. Niestety mieszkając w bloku z wielkiej płyty, muszę się liczyć z tym, że na osiedlu życie toczy się innym tempem. Od ponad tygodnia remontują nam parking i dziś znów obudziły mnie odgłosy młotów udarowych, betoniarek i pokrzykiwań budowlańców. Normalnie szukałabym spokoju w pobliskiej kawiarni, w której mogę odbyć planowaną wideokonferencję ze współpracownikami. Wiedziałam jednak, że byle hałas nie przeszkodzi MateBookowi D z domu? Czysta przyjemność!Przyznam, że nie lubię rozmów wideo w pracy. Bo, powiedzmy sobie szczerze, w trakcie takiego godzinnego calla więcej jest czekania na to, aż wszyscy dołączą i wyregulują swoje mikrofony niż faktycznej rozmowy. Zwłaszcza gdy większość osób, tak jak ja, przebywa na home office i poza problemami technicznymi dochodzą jeszcze kwestie indywidualnych zakłóceń dźwięku, np. płaczące dziecko, remont u sąsiadów, ktoś koszący trawę za oknem itd. Mieszkając w bloku, najczęściej wolałam wybrać się do jakiegoś spokojniejszego miejsca, by przynajmniej po mojej stronie jakość połączenia była w porządku. Ale z MateBookiem D 16 to zupełnie inna zdjęć: © materiały partneraZacznijmy od tego, że wcale nie muszę już w panice sprzątać pokoju i walczyć z psem, który kocha wchodzić w kadr, by prezentować za sobą czyste i profesjonalne tło. Jednym kliknięciem mogę wybrać wirtualną, elegancką scenerię, która nie rozprasza moich rozmówców. Dla mnie bomba! I skoro już jesteśmy przy obrazie, warto podkreślić, że mówimy tu o bardzo sprytnej kamerce 1080p, która dzięki funkcji automatycznego kadrowania potęguje wrażenie naturalnego kontaktu rozwiązaniem, które doceniłam szczególnie, są cztery mikrofony z redukcją szumów, które nie tylko rejestrują dźwięk 360° w promieniu do 5 m, co przydaje się w prywatnych wideorozmowach, podczas których częściej wstaję od laptopa, by coś pokazać rozmówcy. Sztuczna inteligencja dba też o to, by wszystkie niepożądane dźwięki zostały odflitrowane. Nie muszę się już stresować, że w trakcie ważnej wideokonferencji dźwięk telefonu, domofonu czy wspomnianych już prac budowlanych toczących się za oknem sprawi, że będę źle słyszana. W najgorszej sytuacji mogę zawsze założyć słuchawki i aktywować funkcję wzmocnienia office, ale bez biurka? Da się!No dobra, poranna konferencja za mną, ale co dalej? Gdy kilka lat temu kupowałam mieszkanie, wiedziałam, że w sypialni postawię długie biurko i wreszcie będę miała wspaniałe miejsce do pracy. Rzeczywistość wybiła mi ten pomysł z głowy – biurko musiało być bardzo wąskie, więc odpadła możliwość wstawienia tam stacjonarnego komputera. Do tego z racji faktu zajmowania się też fotografią produktową szybko wzbogaciłam się o pokaźną liczbę narzędzi i akcesoriów, które z braku innej przestrzeni musiały wylądować na biurku. Północny kierunek sypialni sprawił też, że zwyczajnie źle pracowało mi się w ciemnym za dnia zatem radzę sobie bez biurka na home office? Wykorzystuję każdą inną możliwą powierzchnię do pracy. I tak ponieważ MateBook D 16 waży zaledwie 1,7 kg, mogę z nim superwygodnie pracować w salonie. Komputer trzymam po prostu na kolanach, wykorzystując do tego specjalną poduszkę. W gorące dni, takie jak obecnie, biorę go pod pachę i stawiam na małym stoliczku na balkonie, gdzie hamak pełni rolę fotela. To właśnie z tego miejsca odpisuję na maile i planuję harmonogram publikacji postów. Częścią moich obowiązków jest także tworzenie raportów w Excelu dotyczących różnych mediów społecznościowych. Każdy, kto siedzi w tabelkach, wie, że do tego typu zadań przydaje się dwie rzeczy: blok numeryczny i duży ekran. I tu są dwa zaskoczenia. W MateBooku D 16 znajduje się nie tylko wygodna klawiatura numeryczna z prawej strony, ale także przycisk wywołujący od razu kalkulator!Źródło zdjęć: © materiały partneraJeżeli chodzi o wyświetlacz to ten laptop ma duży, 16-calowy ekran Full HD o najbardziej użytecznych do pracy proporcjach 16:10. Dzięki ultrawąskim ramkom producentowi udało się zmieścić taką matrycę w body o rozmiarach laptopa 15,6-calowego. Nawet obróbka zdjęć, która wymaga ode mnie większej precyzji, na tym notebooku nie jest problematyczna. Na moje warunki mieszkaniowe nieduży laptop o wygodnym ekranie to po prostu strzał w dziesiątkę. Ale jego proporcje doceniam także w innych to w drogę!Tego popołudnia czeka mnie jeszcze jedno ważne zadanie. Mam nakręcić krótką reklamę wideo dla nowo otwartej knajpki mojej koleżanki. Mój aparat i gimbal ważą swoje i dziękuję bogom, że przynajmniej MateBook D 16 nie stanowi większego obciążenia, nawet z zasilaczem. Choć sama ładowarka waży zaledwie 138 gramów, to nie brakuje jej mocy (65W) a dodatkowo można nią naładować dowolne urządzenie z wejściem USB-C. Dzięki temu mogę zaoszczędzić miejsce w torbie i zapomnieć o innych zdjęć: © materiały partneraGdy mamy już nakręcone wszystkie ujęcia, siadam w knajpce i zabieram się za montaż filmu. Choć router ukryty jest za ścianami zaplecza, szybko pobieram muzykę i inne pliki dzięki innowacyjnej antenie, która poprawia stabilność sygnału (według producenta nawet o 55 proc.). Gdy projekt mam prawie gotowy, koleżanka przypomina sobie, że fajnie by było wpleść do niego kilka zdjęć, które ma zapisane w swoim smartfonie. Ponieważ używa smartfonu Huawei z EMUI 12, wystarczy, że zbliży go do mojego laptopa, żebym dzięki funkcji Super Device mogła błyskawicznie wyszukać interesujące nas ujęcia i przenieść je do projektu. Procesor Intel Core 12. generacji wraz z wydajną pamięcią RAM pozwalają mi szybko wyrenderować film. Gotowy plik od razu przerzucam także bezprzewodowo na urządzenie zlecenia trafiają mi się rzadko, dlatego mobilność laptopa była dla mnie kwestią drugorzędną. Ale w praktyce okazało się, że to właśnie ona pozwoliła mi częściej odpoczywać! Lubię przynajmniej raz na kwartał skoczyć na krótki urlop, by się zregenerować. Zazwyczaj nie brałam ze sobą żadnego sprzętu, co wiązało się z tym, że nie pracowałam. A mając do wyboru wakacje lub pracę w dzisiejszych czasach, rezygnowałam ostatnio z tego pierwszego. Jednak niewielkie wymiary i waga MateBooka D 16 sprawiły, że nie był dla mnie przeszkodą w podróży. Mogłam kontynuować zlecenia na wyjeździe, a przy okazji się relaksować. Jeżeli też jesteście fanami workation, to warto wziąć tego laptopa pod przyjemnościCzęsto w godzinach wieczornych nadrabiam jeszcze pisanie artykułów na bloga, ale dziś mam ochotę na więcej relaksu. Przy przygotowywaniu kolacji w kuchni odpalam swój ulubiony podcast. Później obowiązkowo łączę się na wideokonferencji z mamą, by pokazać jej, jakich sztuczek nauczył się mój pies – tu przydaje się szeroki kąt kamery, który obejmuje cały pokój. Gdy wybija wpadam na Discorda, by zagrać wspólnie z kolegami. Nie muszę używać słuchawek, bo – znów – algorytm AI wycisza automatycznie nawet dźwięki klikania myszki i naciśnięcia też zdarza się nie zwracać uwagi na upływający czas i bawić się do późnej nocy? Cóż, na to póki co nie mam rady, ale za to mogę powiedzieć kilka słów o ekranie MateBooka D 16. Nie tylko jako osoba zajmująca się fotografią i grafiką, ale też jako zapalony gracz i kinomaniak muszę pochwalić matrycę tego laptopa. Nie dosyć, że mamy tu do czynienia ze 100-procentowym pokryciem przestrzeni kolorów sRGB, dzięki czemu cyfrowe barwy są tak żywe, jak w rzeczywistości, to jeszcze dzięki powłoce anti-glare granie czy oglądanie filmów przy sztucznym świetle nie jest jak widzicie po całym tym dniu, spędzam przy ekranie znacznie więcej niż typowe 8 godzin, cieszą mnie również dodatki, które dbają o komfort moich oczu. Certyfikat TÜV Rheinland Low Blue Light gwarantuje ograniczenie emisji szkodliwego niebieskiego światła, które wywołuje migreny lub bezsenność, a przyciemnienie DC eliminuje migotanie ekranu, co przydaje się przy długich maratonach grania lub oglądania się spać z myślą, że ten dzień upłynął mi przyjemnie, ciekawie i bezproblemowo. W dużej mierze dzięki temu, że towarzyszył mi niezawodny laptop stworzony zarówno do rzeczy wielkich, jak i tych całkiem prozaicznych. Mając przy boku MateBooka D 16, wiem, że jutro też czeka mnie kolejny dobry dzień.Każdy ma "gen" w sobie, który nazwaliśmy depresją. Nieważne czy Polak, Azjata, Amerykanin. Nieważne jaki kolor skóry. Nieważne jaki status materialny. Jak tu "żyć", kiedy nie jesteśmy w stanie sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego istniejemy i co nas czeka po śmierci. Boimy się o tym myśleć i większość ludzi stara się tego nie robić. Próbujemy być szczęśliwi. Ciesząc się życiem doczesnym. Ten strach i niepewność pragniemy zabijać. Sami sobie nadajemy jakiś "sens naszego życia". Te sensy są naprawdę różne, ale przede wszystkim żyjemy dla kogoś: dzieci, ukochanego, ukochanej, rodziców. Często mówimy, że oni nadają nam sens naszego życia. Aczkolwiek u niektórych to za mało. U ludzi niezwykle wrażliwych. Dla których istnienie człowieka, istnienie czegokolwiek jest kompletnie niezrozumiałe. Tracą wiarę w ten swój nadany sens życia. Uświadamiają sobie, iż ten prawdziwy cel naszego istnienia jest niepojęty. Wiedzą, że poznanie go jest praktycznie niemożliwe. W tym momencie uaktywnia się ten "gen", który nazywamy depresją. Każdy nosi w sobie depresję, tylko u nie każdego jest aktywna. Jednakże czasem wystarczy malutki bodziec, aby obudzić tego potwora. Życie nie jest słodkie jak miód i ten ból spowodowany tą niepewnością jutra. Gdybyśmy wiedzieli dlaczego istniejemy i co nas czeka po śmierci. Po prostu znaliśmy sens życia. Nikt nie miałby depresji. Tak właśnie wytłumaczyłem sobie moją aktywną depresję. Niby żyję w miarę normalnie, ale te myśli ciągle pozostają. Te myśli o prawdziwym sensie życia.