Komentarze. GENEZA: Autorka pisała w jednym z prywatnych listów: „Powieść będzie trzytomowa i jeżeli nie piękna, to przynajmniej pełna rzeczy nowych. Głównym źródłem jej wątku jest powstanie 1863 roku”. Wydanie książkowe powieści w 1888 r. przy¬padło na 25 rocznicę powstania styczniowego, co przyczyniło się do Janek nie jest wcale Chciałaś uciec na chwilę bo czas biegnie szybciej A nie wolniej jak mój dotyk kiedy wkładam ci pod bluzkę dłonie Pod twoją ulubioną bluzkę zanim uśnie któreś z nas Ty się cieszysz kiedy widzisz uśmiech który znasz I nie kręcisz dupą jak laski w klipach I nie jesteś Barbie trzymasz mnie za rękę i przegryzasz moje wargi Napij się jeszcze Jasiu mówisz szeptem Miało nie być tego ale znów mięknę Widzę cię jak przez bletkę i butelkę razem wzięte Chłopaki się śmieją coś tam że nietrzeźwy bengier Masz to w dupie szczerze wiesz jaki jestem mała Będziesz wspominać z uśmiechem a nie płakać dramat Wiemy że nie dorosłem lepiej nie zachodź w ciążę Bo nie wiem czy z tym faktem umiałbym postąpić mądrze Fajnie by było jakbyś teraz dała buzi Nie pcham szmat jak Maja Putzi ty masz mała luzik Byłoby lepiej i nie zapominaj że zawsze się kończy to co się zaczyna Lubisz moje słowa przypał zawsze byłem gorszy w czynach Chyba w sumie chyba ty mnie całujesz a ja się rozpływam bywa I na do widzenia mówisz że powtórka lada moment Kurwa jak ja się tobą jaram ja pierdolePiszę numer o tobie maluch mogę przysiąc Inna sprawa że ciebie tutaj jest tak z tysiąc Inna sprawa że cię serio lubię i szanuję Uwierz nie mam złych intencji Janek nie jest wcale...Ta noc to nasz czas jesteśmy aż tak wysoko Jest naprawdę spoko foko masz luzik vibe Wiesz się czuje takie rzeczy Oni pokażą ci papier a ja ci pokaże zeszyt Kilkaset kartek wersów na nich cały ja Nie musisz mnie już rozbierać bo się czuje nagi ta Nie palę jointów ale z tobą chciałbym to zrobić Ogólnie rzecz biorąc z tobą chciałbym to zrobić tłumaczenie na angielskiangielski Janek isn't a... at all You wanted to run away because time flies fast Not slow - like my touch when I put my hands under your blouse Under your favourite blouse before one of us falls asleep You're happy when you see well-known smile And you don't twerk your ass like chicks in vids And you're not a Barbie, you hold my hand and bite my lips "Drink a little bit more Jasiu" you whisper I thought it was over but I'm melting once again I can't see you clearly* Guys laugh as I'm wiped out to the limits But you don't give a fuck, you know what I'm like baby You'll reminisce with a smile instead of crying over it We both know I'm not mature so you better not get pregnant Because I'm not sure whether I could manage it wisely It'd be cool if you gave me a kiss now I don't fuck bitches like Maja Putzi, you're all chilled babygirl Don't forget that what starts always has it's end You like my words, I've always been worse at taking actions You're kissing me and I completely melt And while you say goodbye you add that soon we'll do it all over again Fuck, you turn me on so bad, holy shitI write this track about you, I promise But there are thousands like you in here But I really like you and respect you Believe me, I have only good intentions Janek isn't a... at all**This night is our time, we're so high It's all fine, you're totally chilled out You know I can tell They'll show you a piece of paper, I'll show you the whole notebook Hundrets of pages with my lines You don't need to undress me, I already feel naked I don't smoke joints but I want to with you Generally, I want to do it with you Przesłane przez użytkownika loszkakokoszka123 w pt., 08/10/2021 - 16:28 Autor tłumaczenia poprosił o to, że chętnie przyjmie poprawki, sugestie itp. dotyczące znasz biegle oba języki, pozostaw swój komentarz.
Takie tam Tagi dla zasięgu ( zignoruj ) Jan Rapowanie, PlanBe, PlanBe Jan Rapowanie, mvp blend, blend, remix, janek nie jest wcale, nie jest wcale, nie j
Correction: Jan-Rapowanie - Janek Nie Jest Wcale (ukulele) To suggest a correction to the tab: Correct tab's content with proposed changes Explain why you suggested this correction Click "Add correction" Your correction will be reviewed by tab author, community and moderators and you will receive notification about its status. You will gain +2 IQ for approved correction. Nie jest wcale JANEK NIE JEST WCALE - Jan-rapowanie "Chciałaś uciec na chwilę, bo czas biegnie szybciej A nie wolniej, jak mój dotyk, kiedy wkładam ci pod bluzkę dłonie Pod twoją ulubioną bluzkę zanim uśnie któreś z nas Ty się cieszysz, kiedy widzisz uśmiech," Spis treści Artysta: 1 Bieda: 1 Dziecko: 1 Kara: 1 Kuszenie: 1 Muzyka: 1 Narodziny: 1 Rozpacz: 1 Śmierć: 1 Światło: 1 Janko Muzykant 1NarodzinyPrzyszło to na świat wątłe, słabe. Kumy, co się były zebrały przy tapczanie położnicy, kręciły głowami i nad matką, i nad dzieckiem. Kowalka Szymonowa, która była najmądrzejsza, poczęła chorą pocieszać: 2— Dajta — powiada — to zapalę nad wami gromnicę, juże z was nic nie będzie, moja kumo; już wam na tamten świat się wybierać i po dobrodzieja by posłać, żeby wam grzechy wasze odpuścił. 3— Ba! — powiada druga. — A chłopaka to zara trza ochrzcić; on i dobrodzieja nie doczeka, a — powiada — błogo będzie, co choć i strzygą się nie ostanie. 4Tak mówiąc zapaliła gromnicę, a potem wziąwszy dziecko pokropiła je wodą, aż poczęło oczki mrużyć, i rzekła jeszcze: 5— Ja ciebie „krzcę” w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego i daję ci na przezwisko Jan, a teraz–że, duszo „krześcijańska”, idź, skądeś przyszła. Amen! 6Ale dusza chrześcijańska nie miała wcale ochoty iść, skąd przyszła, i opuszczać chuderlawego ciała, owszem, poczęła wierzgać nogami tego ciała, jako mogła, i płakać, chociaż tak słabo i żałośnie, że jak mówiły kumy: „Myślałby kto, kocię nie kocię albo co!” 7Posłano po księdza; przyjechał, zrobił swoje, odjechał, chorej zrobiło się lepiej. W tydzień wyszła baba do roboty. Chłopak ledwo „zipał”, ale zipał; aż w czwartym roku okukała kukułka na wiosnę chorobę, więc się poprawił i w jakim takim zdrowiu doszedł do dziesiątego roku życia. 8BiedaChudy był zawsze i opalony, z brzuchem wydętym, a zapadłymi policzkami; czuprynę miał konopną, białą prawie i spadającą na jasne, wytrzeszczone oczy, patrzące na świat, jakby w jakąś niezmierną dalekość wpatrzone. W zimie siadywał za piecem i popłakiwał cicho z zimna, a czasem i z głodu, gdy matula nie mieli co włożyć ani do pieca, ani do garnka; latem chodził w koszulinie przepasanej krajką i w słomianym „kapalusie”, spod którego obdartej kani spoglądał, zadzierając jak ptak głowę do góry. Matka, biedna komornica, żyjąca z dnia na dzień niby jaskółka pod cudzą strzechą, może go tam i kochała po swojemu, ale biła dość często i zwykle nazywała „odmieńcem”. W ósmym roku chodził już jako potrzódka za bydłem lub, gdy w chałupie nie było co jeść, za bedłkami do boru. Że go tam kiedy wilk nie zjadł, zmiłowanie Boże. 9Artysta, DzieckoBył to chłopak nierozgarnięty bardzo i jak wiejskie dzieciaki przy rozmowie z ludźmi palec do gęby wkładający. Nie obiecywali sobie nawet ludzie, że się wychowa, a jeszcze mniej, żeby matka mogła doczekać się z niego pociechy, bo i do roboty był ladaco. MuzykaNie wiadomo, skąd się to takie ulęgło, ale na jedną rzecz był tylko łapczywy, to jest na granie. Wszędzie też je słyszał, a jak tylko trochę podrósł, tak już o niczym innym nie myślał. Pójdzie, bywało, do boru za bydłem albo z dwojakami na jagody, to się wróci bez jagód i mówi szepleniąc: 10— Matulu! Tak ci coś w boru „grlało”. Oj! Oj! 11A matka na to: 12— Zagram ci ja, zagram! Nie bój się! 13Jakoż czasem sprawiała mu warząchwią muzykę. Chłopak krzyczał, obiecywał, że już nie będzie, a taki myślał, że tam coś w boru grało… Co? Albo on wiedział?… Sosny, buki, brzezina, wilgi, wszystko grało: cały bór, i basta! 14Echo też… W polu grała mu bylica, w sadku pod chałupą ćwirkotały wróble, aż się wiśnie trzęsły! Wieczorami słuchiwał wszystkich głosów, jakie są na wsi, i pewno myślał sobie, że cała wieś gra. Jak posłali go do roboty, żeby gnój rozrzucał, to mu nawet wiatr grał w widłach. 15Zobaczył go tak raz karbowy, stojącego z rozrzuconą czupryną i słuchającego wiatru w drewnianych widłach… zobaczył i odpasawszy rzemyka dał mu dobrą pamiątkę. Ale na co się to zdało! Nazywali go ludzie „Janko Muzykant”!… Wiosną uciekał z domu kręcić fujarki wedle strugi. Nocami, gdy żaby zaczynały rzechotać, derkacze na łąkach derkotać, bąki po rosie burczyć; gdy koguty piały po zapłociach, to on spać nie mógł, tylko słuchał i Bóg go jeden wie, jakie on i w tym nawet słyszał granie… Do kościoła matka nie mogła go brać, bo jak, bywało, zahuczą organy lub zaśpiewają słodkim głosem, to dziecku oczy tak mgłą zachodzą, jakby już nie z tego świata patrzyły… 16Stójka, co chodził nocą po wsi i aby nie zasnąć, liczył gwiazdy na niebie lub rozmawiał po cichu z psami, widział nieraz białą koszulę Janka, przemykającą się w ciemności ku karczmie. Ale przecież chłopak nie do karczmy chodził, tylko pod karczmę. Tam przyczaiwszy się pod murem, słuchał. Ludzie tańcowali obertasa, czasem jaki parobek pokrzykiwał: „U–ha!” Słychać było tupanie butów, to znów głosy dziewczyn: „Czegóż?” Skrzypki śpiewały cicho: „Będziem jedli, będziem pili, będziewa się weselili”, a basetla grubym głosem wtórowała z powagą: „Jak Bóg dał! Jak Bóg dał!” Okna jarzyły się światłem, a każda belka w karczmie zdawała się drgać, śpiewać i grać także, a Janko słuchał!… 17Co by on za to dał, gdyby mógł mieć takie skrzypki grające cienko: „Będziem jedli, będziem pili, będziewa się weselili.” Takie deszczułki śpiewające. Ba! Ale skąd ich dostać? Gdzie takie robią? Żeby mu przynajmniej pozwolili choć raz w rękę wziąć coś takiego!… Gdzie tam! Wolno mu tylko było słuchać, toteż i słuchał zwykle dopóty, dopóki głos stójki nie ozwał się za nim z ciemności: 18— Nie pójdziesz–że ty do domu, utrapieńcze? 19Więc wówczas zmykał na swoich bosych nogach do domu, a za nim biegł w ciemnościach głos skrzypiec: „Będziem jedli, będziem pili, będziewa się weselili”, i poważny głos basetli: „Jak Bóg dał! Jak Bóg dał! Jak Bóg dał!”. 20Gdy tylko mógł słyszeć skrzypki, czy to na dożynkach, czy na weselu jakim, to już dla niego było wielkie święto. Właził potem za piec i nic nie mówił po całych dniach, spoglądając jak kot błyszczącymi oczyma z ciemności. Potem zrobił sobie sam skrzypki z gonta i włosienia końskiego, ale nie chciały grać tak pięknie jak tamte w karczmie: brzęczały cicho, bardzo cichutko, właśnie jak muszki jakie albo komary. Grał jednak na nich od rana do wieczora, choć tyle za to odbierał szturchańców, że w końcu wyglądał jak obite jabłko niedojrzałe. Ale taka to już była jego natura. Dzieciaczyna chudł coraz bardziej, brzuch tylko zawsze miał duży, czuprynę coraz gęstszą i oczy coraz szerzej otwarte, choć najczęściej łzami zalane, ale policzki i piersi wpadały mu coraz głębiej i głębiej… 21Wcale nie był jak inne dzieci, był raczej jak jego skrzypki z gonta, które zaledwie brzęczały. Na przednówku przy tym przymierał głodem, bo żył najczęściej surową marchwią i także chęcią posiadania skrzypek. 22Ale ta chęć nie wyszła mu na dobre. 23We dworze miał skrzypce lokaj i grywał czasem na nich szarą godziną, aby się podobać pannie służącej. Janko czasem podczołgiwał się między łopuchami, aż pod otwarte drzwi kredensu, żeby im się przypatrzeć. Wisiały właśnie na ścianie naprzeciw drzwi. Więc tam chłopak duszę swoją całą wysyłał ku nim przez oczy, bo mu się zdawało, że to niedostępna jakaś dla niego świętość, której niegodzien tknąć, że to jakieś jego najdroższe ukochanie. A jednak pożądał ich. Chciałby przynajmniej raz mieć je w ręku, przynajmniej przypatrzeć się im bliżej… Biedne małe chłopskie serce drżało na tę myśl ze szczęścia. 24ŚwiatłoPewnej nocy nikogo nie było w kredensie. Państwo od dawna siedzieli za granicą, dom stał pustkami, więc lokaj przesiadywał na drugiej stronie u panny pokojowej. Janko, przyczajony w łopuchach, patrzył już od dawna przez otwarte szerokie drzwi na cel wszystkich swych pożądań. Księżyc właśnie na niebie był pełny i wchodził ukośnie przez okno do kredensu, odbijając je w kształcie wielkiego jasnego kwadratu na przeciwległej ścianie. Ale ten kwadrat zbliżał się powoli do skrzypiec i w końcu oświetlił je zupełnie. Wówczas w ciemnej głębi wydawało się, jakby od nich biła światłość srebrna; szczególniej wypukłe zgięcia oświecone były tak mocno, że Janek ledwie mógł patrzeć na nie. W onym blasku widać było wszystko doskonale: wcięte boki, struny i zagiętą rączkę. Kołeczki przy niej świeciły jak robaczki świętojańskie, a wzdłuż zwieszał się smyczek na kształt srebrnego pręta… 25Ach! Wszystko było śliczne i prawie czarodziejskie; Janek też patrzył coraz chciwiej. Przykucnięty w łopuchach, z łokciami opartymi o chude kolana, z otwartymi ustami patrzył i patrzył. To strach zatrzymywał go na miejscu, to jakaś nieprzezwyciężona chęć pchała go naprzód. Czy czary jakie, czy co?… Ale te skrzypce w jasności czasem zdawały się przybliżać, jakoby płynąc ku dziecku… Chwilami przygasały, aby znowu rozpromienić się jeszcze bardziej. Czary, wyraźne czary! KuszenieTymczasem wiatr powiał; zaszumiały cicho drzewa, załopotały łopuchy, a Janek jakoby wyraźnie usłyszał: 26— Idź, Janku! W kredensie nie ma nikogo… Idź, Janku!… 27Noc była widna, jasna. W ogrodzie dworskim nad stawem słowik zaczął śpiewać i pogwizdywać cicho, to głośniej: „Idź! Pójdź! Weź!” Lelek poczciwy cichym lotem zakręcił się koło głowy dziecka i zawołał: „Janku, nie! Nie!” Ale lelek odleciał, a słowik został i łopuchy coraz wyraźniej mruczały: „Tam nie ma nikogo!” Skrzypce rozpromieniły się znowu… 28Biedny, mały, skulony kształt z wolna i ostrożnie posunął się naprzód, a tymczasem słowik cichuteńko pogwizdywał: „Idź! Pójdź! Weź!” 29Biała koszula migotała coraz bliżej drzwi kredensowych. Już nie okrywają jej czarne łopuchy. Na progu kredensowym słychać szybki oddech chorych piersi dziecka. Chwila jeszcze, biała koszulka znikła, już tylko jedna bosa nóżka wystaje za progiem. Na próżno, lelku, przelatujesz jeszcze raz i wołasz: „Nie! Nie!” Janek już w kredensie. 30Zarzechotały zaraz ogromnie żaby w stawie ogrodowym, jak gdyby przestraszone, ale potem ucichły. Słowik przestał pogwizdywać, łopuchy szemrać. Tymczasem Janek czołgał się cicho i ostrożnie, ale zaraz go strach ogarnął. W łopuchach czuł się jakby u siebie, jak dzikie zwierzątko w zaroślach, a teraz był jak dzikie zwierzątko w pułapce. Ruchy jego stały się nagłe, oddech krótki i świszczący, przy tym ogarnęła go ciemność. Cicha letnia błyskawica, przeleciawszy między wschodem i zachodem, oświeciła raz jeszcze wnętrze kredensu i Janka na czworakach przed skrzypcami z głową zadartą do góry. Ale błyskawica zgasła, księżyc przesłoniła chmurka i nic już nie było widać ani słychać. 31Po chwili dopiero z ciemności wyszedł dźwięk cichutki i płaczliwy, jakby ktoś nieostrożnie strun dotknął — i nagle… 32Gruby jakiś, zaspany głos, wychodzący z kąta kredensu spytał gniewliwie: 33— Kto tam? 34Janek zataił dech w piersiach, ale gruby głos spytał powtórnie: 35— Kto tam? 36Zapałka zaczęła migotać po ścianie, zrobiło się widno, a potem… Eh! Boże! Słychać klątwy, uderzenia, płacz dziecka, wołanie: „O! Dlaboga!” Szczekanie psów, bieganie świateł po szybach, hałas w całym dworze… 37Na drugi dzień biedny Janek stał już przed sądem u wójta. 38Mieli–ż go tam sądzić jako złodzieja?… Pewno. KaraPopatrzyli na niego wójt i ławnicy, jak stał przed nimi z palcem w gębie, z wytrzeszczonymi, zalękłymi oczyma, mały, chudy, zamorusany, obity, niewiedzący, gdzie jest i czego od niego chcą? Jakże tu sądzić taką biedę, co ma lat dziesięć i ledwo na nogach stoi? Do więzienia ją posłać czy jak?… Trzeba–ż przy tym mieć trochę miłosierdzia nad dziećmi. Niech go tam weźmie stójka, niech mu da rózgą, żeby na drugi raz nie kradł, i cała rzecz. 39— Bo pewno! 40Zawołali Stacha, co był stójką: 41— Weź go ta i daj mu na pamiątkę. 42Stach kiwnął swoją głupowatą, zwierzęcą głową, wziął Janka pod pachę, jakby jakiego kociaka, i wyniósł ku stodółce. Dziecko, czy nie rozumiało, o co chodzi, czy się zalękło, dość że nie ozwało się ni słowem, patrzyło tylko, jakby patrzył ptak. Albo on wie, co z nim zrobią? Dopiero jak go Stach w stodole wziął garścią, rozciągnął na ziemi i podgiąwszy koszulinę machnął od ucha, dopieroż Janek krzyknął: 43— Matulu! — i co go stójka rózgą, to on: „Matulu! Matulu!!”, ale coraz ciszej, słabiej, aż za którymś razem ucichło dziecko i nie wołało już matuli… 44Biedne, potrzaskane skrzypki!… 45— Ej, głupi, zły Stachu! Któż tak dzieci bije? Toż to małe i słabe i zawsze było ledwie żywe. 46Przyszła matka, zabrała chłopaka, ale musiała go zanieść do domu… Na drugi dzień nie wstał Janek, a trzeciego wieczorem konał już sobie spokojnie na tapczanie pod zgrzebnym kilimkiem. 47ŚmierćJaskółki świergotały w czereśni, co rosła pod przyzbą; promień słońca wchodził przez szybę i oblewał jasnością złotą, rozczochraną główkę dziecka i twarz, w której nie zostało kropli krwi. Ów promień był niby gościńcem, po którym mała dusza chłopczyka miała odejść. Dobrze, że choć w chwilę śmierci odchodziła szeroką, słoneczną drogą, bo za życia szła po prawdzie ciernistą. Tymczasem wychudłe piersi poruszały się jeszcze oddechem, a twarz dziecka była jakby zasłuchana w te odgłosy wiejskie, które wchodziły przez otwarte okno. Był to wieczór, więc dziewczęta wracające od siana śpiewały: „Oj, na zielonej, na runi!”, a od strugi dochodziło granie fujarek. Janek wsłuchiwał się ostatni raz, jak wieś gra… Na kilimku przy nim leżały jego skrzypki z gonta. 48Nagle twarz umierającego dziecka rozjaśniła się, a z bielejących warg wyszedł szept: 49— Matulu?… 50— Co, synku? — ozwała się matka, którą dusiły łzy… 51— Matulu, Pan Bóg mi da w niebie prawdziwe skrzypki? 52Rozpacz— Da ci, synku, da! — odrzekła matka; ale nie mogła dłużej mówić, bo nagle z jej twardej piersi buchnęła wzbierająca żałość, więc jęknąwszy tylko: „O Jezu! Jezu!”, padła twarzą na skrzynię i zaczęła ryczeć, jakby straciła rozum albo jak człowiek, co widzi, że od śmierci nie wydrze swego kochania… 53Jakoż nie wydarła go, bo gdy podniósłszy się znowu spojrzała na dziecko, oczy małego grajka były otwarte wprawdzie, ale nieruchome, twarz zaś poważna bardzo, mroczna i stężała. Promień słoneczny odszedł także… 54Pokój ci, Janku! * 55Nazajutrz powrócili państwo do dworu z Włoch wraz z panną i kawalerem, co się o nią starał. Kawaler mówił: 56— Quel beau pays que l'Italie[1]. 57— I co to za lud artystów. On est heureux de chercher là-bas des talents et de les protéger[2]… — dodała panna. 58Nad Jankiem szumiały brzozy… Nie jest wcale jan janek - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk.

TWÓJ TEKST NA FAMIE Łukasz Pośpiech „Janek, do domu!” Przed piekłem Urodzony na Śląsku Jan Gawęda nie przeczuwał, jak szybko dane mu będzie opuścić rodzinny dom. Okupacja zaskoczyła go w wieku dojrzewania i tak oto młody chłopak musiał, wraz z całym otoczeniem, dostosować się do nowej rzeczywistości. Do tej pory żyło mu się całkiem beztrosko, chodził do szkoły i dorabiał sobie czyszcząc motocykle na lokalnym dworze. Okropieństw pierwszej wojny światowej nie miał jak pamiętać. Nie można powiedzieć jednak, żeby jego życie było proste, szczególnie po wydarzeniach z feralnego wieczora. Przed szereg Janek, wraz z innymi lokalnymi chłopakami, zajeżdżał co jakiś czas do centrum Bytomia, aby w garnizonie wziąć udział w wykładach organizowanych przez niemieckiego okupanta. Niemcy przyszli i wymagali. Chłopcy więc chodzili z przymusu i raczej nie mieli innego wyboru. Feralnego dnia Janek usiadł w pierwszym rzędzie. Myślał, że to będzie spotkanie, jak każde inne, na którym był. Może gdyby był bardziej wstydliwy i mniej rzucał się w oczy, wszystko skończyłoby się inaczej. Tym razem jednak do pomieszczenia wszedł obcy oficer, dużo wyższy rangą niż dotychczasowi. To on poprowadził lekcję. O czym? Tego Janek nie wiedział, gdyż całość zawsze odbywała się w języku niemieckim, którego on nigdy się nie uczył. Być może znajomość gwary śląskiej mogła być pomocna, ale z pewnością niewystarczająca. Oficer wygłosił, co miał do wygłoszenia, spojrzał po słuchaczach i poprosił jednego o podsumowanie spotkania. Tego z pierwszego rzędu – Janka. Chłopak szczerze odparł, że nie rozumie niemieckiego i nie jest w stanie podsumować wykładu. Tego dnia, ani setki kolejnych, nie wrócił do domu, a po latach nikt nawet nie zna dokładnej daty tego wydarzenia. Pierwszy martwy Niepełnoletni chłopak został siłą zakoszarowany w trybie natychmiastowym. Po szybkim szkoleniu w szeregach Wehrmachtu dostał także swój pierwszy przydział. Wojna trwała, nie było czasu na douczanie. Na początku oddelegowano go do pilnowania magazynów, jednak nie na długo, gdyż w latach czterdziestych każdy żywy żołnierz był już dla Niemców na wagę złota. Młody Jan z tamtego okresu wspominał pierwszego trupa, jakiego widział. Jechał z jednostką transportując towary. Siedział na jednym z wielu wozów zaprzęgniętych w konie. Nagle w uliczkę, którą poruszał się konwój, wpadł rosyjski samolot, który bez zastanowienia otworzył ogień. Konie ciągnące wóz z Jankiem spłoszyły się i przewróciły. Impet wozu zrzucił pasażerów boleśnie na ziemię, a wzmocnione metalem koła, napotkawszy ciało woźnicy, nie zatrzymały się, tylko przecięły go w pasie. Dla Janka był to dopiero początek wojny, ale o innych zmarłych już nie rozmawiał. Za drzewami Gdy młody Ślązak marzył o zagranicznych podróżach, z pewnością nie wyobrażał ich sobie w ten sposób. Przydział rzucił Janka na front zachodni, do Francji, a ostatnie dokumenty potwierdzające jego obecność w szeregach niemieckiej armii datują na końcówkę 1942 roku. Polaka umieszczono w jednym z gęsto rozsianych bunkrów. Janek nie wiedział nawet, gdzie dokładnie się znajdował. Zapamiętał za to rzekę. Na jednym z jej brzegów stacjonowały wojska aliantów, po drugiej zbieranina chudych polskich chłopaków w niemieckich mundurach. Janek do końca życia opowiadał, jak to dzięki Anglikom mógł nastawiać zegarek. Strzelali do nich od równo 7:00 do 9:00, 13:00 do 17:00, po czym udawali się na herbatę, a następnie znów rozpętywało się piekło – przez jedną godzinę, póki się nie zmęczyli. Przymusowa emigracja chłopaka trwała. Armia Rzeszy, której częścią był Janek, w tym czasie nie odpowiadała ogniem, tylko głodowała i chowała się jak mogła. Pomimo wypełnionych magazynów z jedzeniem, Polakom odmawiano przyznawania racji żywnościowych, gdyż na te pozwalano jedynie rodowitym Niemcom. Młodzi, którzy stanowili przecież większość stacjonującej w bunkrze siły bojowej, musieli zadowolić się szczurami i czymkolwiek, co udało się znaleźć. Ostrzał ich pozycji trwał i trwał w najlepsze, a morale porwanych wcale nie rosło. Osłabieni do granic możliwości zdobyli się na ruch, który miał im uratować życie. Młodzi Polacy w walce o życie zabili niemiecką obsadę bunkra, kiedy ta po raz wtóry zagrodziła im drogę do zapasów. Nie mając żadnych wizji na przyszłość, postanowili pójść do sojuszników ojczyzny, którzy pruli do nich z automatów z drugiego brzegu. Reakcja Anglików na bandę niemieckich żołnierzy była natychmiastowa. Nie były to koce, ani powitalna butelka. Wychudzonym postaciom w mundurach Wehrmachtu zaserwowano ostrzał z moździerzy doprawiony seriami z automatów. Pociski upadały pod stopami wielu uciekinierów, z których nie wszyscy dobiegli na drugi brzeg. Od drzewa do drzewa. Od drzewa do drzewa. Od drzewa do drzewa. W rytmie pocisków ryjących ziemię wokół. Jedynie tak mogli spróbować przeżyć śmiercionośny deszcz. Niektórym się udało, Jankowi Gawędzie też. Wśród swoich Najpierw jeden, potem drugi obóz przejściowy. Tam Anglicy oprócz prób zweryfikowania tożsamości pojmanych, podejmowali próby wyciągnięcia wszelkich strzępków informacji o niemieckich zagrywkach. Polak oczywiście nie miał zielonego pojęcia, gdzie jest. Janek wspominał za to“Buldoga”, oficera, który przesłuchiwał go w jednej z placówek. Buldog siał postrach, Buldog był brutalny. Kula przebiła mu na froncie oba policzki, zostawiając dziurę na wylot. Kiedy Buldog się irytował, z dziur obok jego ust zawsze sączyła się gęsta piana. Widok tej piany zazwyczaj oznaczał dla jeńca długą i bolesną sesję. Wreszcie potwierdzono, że Janek to Jan Emil Gawęda, że to Polak, że może służyć u swoich i że nie zna żadnych nazistowskich sekretów. Janek dostał czapkę, dostał pasek, oba z orzełkiem.,/p> Raczej nie cieszył się ze służby dla Polski, a jedynie z wolności. Jemu wojna do niczego nie była potrzebna. Pod skrzydłami generała Andersa doczekał końca konfliktu zbrojnego, biorąc udział w kilku akcjach na terenie Europy. Z uwagi na swoją leworęczność dostał w dłonie karabin snajperski. Janek, już teraz dorosły, wyzwalał wsie, ratował rodziny, ale dalej nie mógł wrócić do swojej. Przymusowa emigracja trwała. Na szczęście spóźnieni Z polecenia generalicji Jan udał się na szkolenie do Szkoły Podoficerskiej Piechoty. Przysposobienie ukończył w styczniu 1945 roku z wynikiem bardzo dobrym. W lutym świeżo upieczonego snajpera przydzielono do 6. kresowego Batalionu Strzelców Pieszych, który miał ruszyć w odwetowym ataku na Polskę. Na szczęście dla wielu z tych chłopaków, Batalion nie dotarł do kraju, gdyż zwyczajnie ubiegł go koniec wojny. Nawet w takiej formie Jankowi nie było dane wrócić do domu. Przymusowa emigracja trwała. Tym oto sposobem polscy żołnierze stacjonowali w szkockich wsiach Banchory i Huntly. Wraz z nimi stacjonował i Janek. W 1947 r. za zasługi dla ojczyzny u boku gen. Władysława Andersa został odznaczony “The War Medal”. Szkoda, że emigracja trwała. Janek, do domu! Janek nie narzekał na życie w Szkocji, przyzwyczaił się do życia w koszarach, znalazł sobie tam również wybrankę. Jedna rzecz nie dawała mu jednak spokoju – rodzina. Zdążyła już do niego dotrzeć informacja, że wszyscy Gawędowie wrócili do domu – siostra przeszła piekło Auschwitz, brat piekło Stalingradu. Janek postanowił porzucić Szkocję i wracać do ojczyzny. Z dziewczyną zerwał, bo i tak nie pasowało mu, że jest córką pastora. Po tym, co zobaczył na froncie, mocno rozminął się z jakąkolwiek wiarą. Na odchodne od armii dostał worek i rower. W punkcie przyjęcia Gdańsk – Port zarejestrował się w maju 1947 roku. Nie było go w domu już pół dekady. Znad morza zajechał do domu rodzinnego na owym otrzymanym rowerze. Kilka lat wcześniej nikt nie spodziewał się, że spotkanie z nazistą, na jakie udał się nastoletni Janek, nabierze takiej skali i będzie trwać przez tak długi okres. Z domu na tramwaj pobiegł chłopak, a wrócił zmęczony wojną weteran. Przymusowa emigracja się skończyła. Tak oto wojna wydarła mu młodość. Tak oto zmusiła go do rzeczy, o których później nie chciał rozmawiać. Pytany, czy jest bohaterem zawsze odpowiadał, że bohaterowie zostali martwi na froncie. Powtarzał, że jest tylko cwaniakiem, który “był tam, gdzie znalazł biały chleb”. Jan zmarł we wrześniu 1998 roku we własnym łóżku. Zmarł, a jakże, w Bytomiu.

Na próżno, lelku, przelatujesz jeszcze raz i wołasz: "Nie! nie!" Janek już w kredensie. Zarzechotały zaraz ogromnie żaby w stawie ogrodowym, jak gdyby przestraszone, ale potem ucichły. Słowik przestał pogwizdywać, łopuchy szemrać. Tymczasem Janek czołgał się cicho i ostrożnie, ale zaraz go strach ogarnął.
I. Pałac Radomickich w Gdeczu wyszedł prawie obronnie z opałów wielkiej wojny. Wykosztował się na przyjęcia bohaterów rozmaitego kalibru, to jedno mających wspólnego, że wszyscy mieli dobry apetyt i nieugaszone pragnienie; osuszyły się znacznie piwnice pałacowe, przerzedło w stajniach i oborach, zapodziały się niektóre dzieła sztuki, pozostawione na widoku, a ponętne dla Niemców, namiętnych kolekcjonerów. Ale ostatecznie, po przejściu huraganu, po kilku latach marnego dochodu, pałac stał nie spalony, ani zbombardowany, a tłuste role folwarków zaczęły znowu rodzić swym odwiecznym dziedzicom. W parę lat po pokoju wersalskim nie było już w Gdeczu śladów wojny. Zakwitło życie pałacowe, rodzinne i sąsiedzkie na starą modłę. Pan Ambroży Radomicki był tęgim i umiejętnym agronomem, dużo młodsza jego żona, Wercia — mistrzynią w zarządzaniu życiem pałacowem, a przytem bardzo piękną i otoczoną hołdami panią. Pomimo kilku lat wspólnego pożycia państwo Radomiccy nie mieli jeszcze dzieci. Tryb życia w Gdeczu nie zadziwiał bliskich sąsiadów, którzy utrzymywali się w swoich dworach mniej więcej na tym samym poziomie, ale wprowadza! w zdumienie przybyszów z innych, spustoszonych ziem Rzeczypospolitej. Z tych jedni już zgodzili się na zredukowanie potrzeb i przywyknień, inni z przymusu dźwigali czarną nędzę i żałobę po życiu pańskiem, niepowrotnie minionem. Tu zaś zastawali dostatek obfity, pracę natężoną, maszyny w wartkim ruchu, obok przepychu życia dworskiego, w kraju kwitnącym, gdzie przylegle wsie były dostatnie i nie zazdrosne, a miasta pulsowały zdrowiem i siłą rozrostu. Jan Skumin, chociaż gościł w Gdeczu już od paru miesięcy, nie ochłonął jeszcze z przejmującego wrażenia, które mu sprawiała Wielkopolska, pierwszy raz oglądana zbliska i przez czas dłuższy. Pochodził z Litwy, z możnej tam rodziny, dzisiaj ograbionej doszczętnie i wygnanej z dziedzicznych włości. Przeżył temi czasy okrutne losy tego nieszczęsnego pokolenia ziemian, które tłum bezmyślny wyzuł z odwiecznych siedzib, niszcząc przez to kwiat i chlubę i cywilizację swej rasy. Utraciwszy nadzieję pomyślnej zmiany, Skumin starał się zapom nieć o swej preegzystencji w kraju szczęśliwości, ale nie zdołał dotychczas znaleźć miejsca choćby spokojnego dobrobytu w szerszej ojczyźnie. Gościna w Gdeczu, u dalekich krewnych, była mu tym czasowym narkotykiem dla złagodzenia moralnego rozstroju, w który go wprawiły ponure przemiany losowe. Tego rozstroju mało kto się domyślał. Janek doskonale nosił maskę beztroski i swobody, że zaś był kawalerem trzydziestopięcioletnim, przystojnym i rasowym, łatwo mu wszyscy przebaczali jego bezroboczość. Pod wieczór upalnego dnia sierpniowego Janek stał sam przed frontem głównym pałacu gdeckiego, który ogromną klamrą oficyn i atynencyj, połączonych arkadami, okalał podwórze. Wokoło podjazdow ego kręgu, strojnego w kwietne floresy, służba stajenna oprowadzała konie. Nie czyniono tego dla Skumina; zwyczaj był stały w Gdeczu tej parady końskiej przed wieczorem. Ale Janek interesował się końmi, znał już wszystkie; pomimo to porozumiewał się z masztalerzem i pachołkami co do wyrabiania się takiego tam dwulatka, lub żartości źrebnej klaczy. Służba odpowiadała grzecznie młodemu hrabiemu, wiedząc, że jest w kuzynostwie z „naszym hrabią“, a sądząc też, że na wyjezdnem da grubsze napiwki tym, którzy go wozili, albo podawali mu konie wierzchowe. Nie wiedzieli zaś, że hrabia Skumin ma dzisiaj mniej pieniędzy, niż masztalerz w Gdeczu. Przeszły już po kilkakroć wokoło trawnika białe araby i ciemne angliki, wielkie trakeny i korsykańskie kuce — odprowadzono je do stajen — nie było już o czem mówić. Janek zapatrzył się w lukę między budynkami i drzewami, przez którą przebłyskiwało zdaleka zżęte pole oziminy; układano na niem wielką stertę zboża. Robota szła składnie i szybko, z pomocą elewatorów elektrycznych. Janek pomyślał, że u niego, w Hołojsku, nie stawiali stert w polu, ale brali zboże na wozy i zwozili do stodół. Po drogach wlokły się wozy, ciągnione przez krępe mierzyny żmudzkie, które przepadały, niby grube szczury, pod przygniatającym je ładunkiem złotych snopów. Słoma czepiała się drzew przydrożnych, padała i na drogę, a zarazem rozsypywało się i trochę ziarna... Tu jest praktyczniej, ale tam było milej... Pociągnął z lubością powietrza, które zdało mu się przynosić stamtąd, od dalekiej sterty, błogosławioną woń chlebowego ziarna. — Ale pachnie tak samo — rzekł głośno i oczy mgłą mu zaszły. — A Janek komponuje tu pewno wiersze? — usłyszał głos pani Werci, która stanęła we drzwiach głównych pałacu, ubrana w kostjum myśliwski barwy leśnej, ze sztucerem, przerzuconym przez ramię. Trochę zaskoczony, Janek nic nie odpowiedział, skłonił się tylko, jakby potwierdzał. Więc pani Radomicka zaczęła znowu: — Jedziemy za dziesięć m inut na podjazd kozła. Chcę zobaczyć, jak strzelasz; pojedziesz ze mną. Śpiesz się. Janek zrozumiał, że powinienby się przebrać do lasu, ale nie chciał się przyznać, że nie posiada właściwego stroju, ani rynsztunku myśliwskiego. Rzekł więc wykrętnie: — Las chyba suchy, gdzie pojedziemy? — Suchy, jak to podwórze. — Więc zmienię tylko trzewiki. Ale dajcie mi strzelbę. — Dam ci sztucer od pary z tym moim. Powiedz Antoniemu, żeby ci przyniósł sztucer Nr. 2. Skumin znikł w pałacu, a tymczasem na podjazd wysypało się kilkanaście osób domowych i przyjezdnych. Trzej panowie przybrani byli do lasu, ze strzelbami. Oprócz pani Werci, którą liczono za strzelca, trzy inne panie, w tualetach rozmaitych, wybierały się do lasu bez strzelb, dla przeszkadzania myśliwym. Zjawiła się i urocza staruszka, panna Radomicka, wysokiego rodu, lecz drobnego wzrostu, którą z tego powodu nazywano „ciocią Figą“. Nie pojedzie do lasu, lecz przyjrzy się odjazdowi, bierze bowiem udział we wszystkich ruchach i zabawach towarzystwa, ku swojemu i powszechnemu zadowoleniu. Tym czasem od stajen zbliżały się cztery bliźniacze bryki „podjazdowe“, niskie, wygodne do wsiadania i wysiadania, z łożyskami na strzelby przed głównem siedzeniem, i miarowym kłusem pięknych koni zajeżdżały przed pałac. Ale z innej strony dojeżdżał człowiek byle jak ubrany, na mizernym koniu, z pewnością nie dworski, odbijający prostactwem od wykwintnego towarzystwa. Zeskoczył z konia, dobył z zanadrza telegram i szukał przez chwilę oczyma: — Do rąk własnych jaśnie hrabiego Radomickiego... Pan Ambroży był też przy strzelbie i wyglądał wspaniale, jako generał wyprawy, trochę z pruska, z powodu sztywności karku i energji spojrzenia, ale po przeczytaniu depeszy zaklął iście po polsku: — Psiakrew! Zawsze w ostatniej chwilil — Dlaczego nie podano mi depeszy przez telefon do Gdecza?.. Posłaniec nie wiedział. Ambroży zwrócił się do gości: — Nie mogę jechać do lasu. Przed zmierzchem muszę się znaleźć w Poznaniu. Posypały się protesty, typowe dla towarzystw rozbawionych: — Daj pokój! — Czy katastrofa? — Poznań nie ucieknie i t. p. — Ludzie, których mam spotkać, wyjeżdżają dziś w nocy zagranicę. Wercia lepiej, niż ja, zaprowadzi was na dobre miejsca. Protesty umilkły, wiedziano bowiem, że Radomicki nie poświęci dla polowania ważnych interesów. Na pierwszej bryczce umieściła się pani Wercia ze Skuminem, na trzech następnych inne pary — i kompanja pomknęła wesoło do lasu. Radomicki kazał sobie podać natychmiast samochód, który za godzinę mógł dojechać do Poznania. W oczekiwaniu samochodu usiadł w hall’u, obok drobnej cioci. — Zabijasz się robotą, Broziu — mówiła troskliwie staruszka. — Zabijam się, mówi ciocia? — Jabym właśnie nie żył bez roboty. I cóż to za robota? Jeżeli tych panów dosięgnę zaraz, mogę na wieczerzę być zpowrotem w domu. Zabrzmiał przed frontem sygnał samochodu. Nie była to kompanja łowiecka awanturnicza, pełna dzikiej ochoty i typów oryginalnych z usposobienia i ubrania, najeżona strzelbami rozmaitemi, stłoczona razem z psami, skomlącemi niecierpliwie do rozkoszy łowów, jak owe starożytne wyprawy z ogarami do wielkich lasów na kresach wschodnich. Ani to metodycznie zorganizowana rzeź drobnej i średniej zwierzyny na polach wielkiej kultury, strzeleckich popisów i zazdrosnych rekordów. Była sobie taka uzbrojona przejażdżka, pośrednia między kołysanką powozową, sennym flirtem, a sportem myśliwskim. Nawet chłopi, zbierający zboże z pól, nie zdawali sobie odrazu sprawy, poco dziedzice z kumami wybrali się w pole; przywykli zresztą oglądać wałęsanie się państwa po drogach w paradnych cugach, że to ani ludzie, ani konie nie mają nic lepszego do roboty. Niecierpliwym kłusem wypoczętych koni sunęły bryczki po wybornej szosie, gęsto obsadzonej drzewami owocowemi. Czerwone wiśnie wyglądały z listowia, zalecając się do smaku, lecz nie nęciły przejeżdżających, gdyż widok ten był niezmiernie pospolity w okolicy, zbiór zaś owoców przydrożnych wydzierżawiony kontraktowo przedsiębiorcom. Gdy powozy zjechały na boczną drogę, ta okazała się również ubitą i gładką, założoną regularnie, nie zaś wytkniętą przez odwiecznego pioniera, a wyjeżdżoną przez stada naśladowców. Ucichały rozmowy i śmiechy w powozach, zbliżano się bowiem do dzisiejszego celu wyprawy, do tak zwanej Winnej Góry. Była to rozległa wydma gruntu, pokryta lasem, tem bardziej ciągnąca oczy, że kraj był naokoło płaski. Po upale i lekkim kurzu równiny, wjeżdżało się z rozkoszą pod cienie sosnowe, przepojone wonią żywiczną, o tej porze dnia przedwieczornej. Na brzegu lasu zatrzymały się powozy, a pani Wercia, trzymająca dowództwo, zarządziła rozmieszczenie myśliwych, dając instrukcje woźnicom. Dwie bryczki wysłała o kilometr na prawo, do łączki podleśnej, na którą zwykł był wychodzić, między innemi, wspaniały szóstak z niepospolitem urożeniem. Trzecią bryczkę posłano na lewo, w niższe strefy lasu. Bryczka Werci miała się wspinać na samą Winną Górę, zajmującą środek lasu. — Pamiętajcie tylko — mówiła wesoło — że ja z Jankiem będę buszowała koło szczytu. Nie grzmijcie w naszym kierunku. — Wszystkie nasze kule uwięzną w kozłach — odpowiedział ktoś buńczucznie. — No, no, już ja was znam. A teraz zwijajcie się, bo już sarny zaczynają się ruszać. Naczelna bryczka podjazdowa wjeżdżała w las, pod górę nie stromą, lecz powoli, bo już w każdem miejscu można było spodziewać się spotkania z sarnami. Janek i Wercia nabili sztucery i rozglądali się na wszystkie strony; jeżeli porozumiewali się, to szeptem. — Patrz, patrz... na linji, na prawo, stoi jedna sztuka — szepnął Janek, zwieszając już nogę na stopień bryczki. Wercia chwyciła szybko za lornetkę: — Ej, nic — stara koza jałowa — znam ją. Jechali znowu bez słowa, wiercąc zarośla badawczemi spojrzeniami. Nie zachodziła dla nich potrzeba żadnych porozumień. Bo, że las przyciemniał, stawał się coraz zawilszym i fantastyczniejszym, że do żywicznego zapachu mieszały się wonie coraz nowe jakichś ziół i kwiatów, szmery jakichś poników niewidzialnych, czarowne pobrzęki usypiającej lutni leśnej — o tem nie mówili młodzi, pochłonięci chwilowo przez zabawę łowiecką. Nasiąkali tylko podświadomie pogodą i zdrowiem. Droga zwężała się, dziczała i stawała się coraz bardziej stromą. — Tu już musimy iść pieszo — rzekła Wercia. — O podjeżdżaniu kozła nie może być mowy. Gąszcz i wąwóz będzie zaraz. Gąsior! — zwróciła się do woźnicy — niech Gąsior podjedzie tam do dwóch dębów i czeka na nas. Szczyt leśnego pagórka przedstawiał widok niezwykły. Stok jego, wystawiony na południe, pokryty był rządkiem, wymierającem zadrzewieniem, w przeciwieństwie do sąsiedniego lasu, urządzonego normalnie w młodsze i starsze zagaje. Pośród chudych drzewek i wysokich chwastów widniały zasadzone niegdyś regularnie rzędy krzaków winnych. I te były przetrzebione, skarlałe, rozpełzłe po ziemi, zadziwiały jednak samem swem istnieniem pośród lasu. — Co to? Zarzucona winnica? — zapytał Skumin. — A tak, stara winnica. Są w papierach ślady istnienia jej od 17-go wieku — odpowiedziała Wercia. — Dlatego cały ten kawał lasu nazywa się Winna Góra. — Ciekawy tu kraj i ślady odwiecznej kultury — zauważył Skumin. — Wino sadziliśmy niegdyś w polu. Bo nie widzę śladów dawnej osady mieszkalnej... Może są gdzie wpobliżu? — Niema — odrzekła Wercia. — Są tu kozły, więc sprawiajmy się cicho. Natrafili wkrótce na wąwóz, który trzeba było zgłębić do dna i wyleźć na odkos przeciwległy. Pani Wercia pokonywała te trudności zręcznie i technicznie, czepiając się krzaków przy wspinaniu się w górę, a opierając się na obcasach przy schodzeniu. Zauważyła z przyjemnością, że Skumin radzi sobie niegorzej od niej i uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Ceniła bowiem bardzo gimnastyczną sprawność i sportowe wyszkolenie. Zanim wyszli — na skraj wąwozu, zakomenderowała szeptem: — Wychylmy tylko głowy i patrzmy. Tu codzień wychodzi tęgi kozieł. Rzeczywiście, gdy wyjrzeli z wąwozu, zobaczyli na polance wpobliżu krzaków płowy profil sarny. Ale oboje poznali odrazu, że to koza. Janek spojrzał rozczarowanemi oczami na kuzynkę, która odpowiedziała ledwie dosłyszalnie: — Widzisz? Koza ogląda się za nim. Nie bój się, on zaraz przyjdzie do niej. Przyklękli u brzegu wąwozu, zbliżeni do siebie twarzami. Gdy mówiła cichutko, Janek poczuł upajający powiew jej oddechu, niby lotną treść pocałunku. Ale ona wytężonem spojrzeniem wywoływała tylko kozła, którego obiecała stanowczo. Jakoż zjawił się po minucie, niby wytresowany i posłuszny, kozieł-szóstak, na wygodny strzał o kilkadziesiąt kroków. Pani Wercia pociesznemi minami rozkazywała Jankowi: — „Walże go, a prędzej!“ — Skumin przyłożył nieznany sztucer do ramienia — i wystrzelił. Koza prysnęła wyciągniętym cwałem i przepadła w krzakach, kozieł zaś wyprostował szyję i trwał na miejscu przez sekyndę, jedną — drugą. Zanim minęła trzecia, huknął strzał Werci i kozieł padł rażony śmiertelnie. Chociaż pogromczyni nie wyglądała szyderczo, owszem radośnie, z rumieńcem na policzkach i błyskami w oczach, Skumin nie poczuwał się do wdzięczności za poprawkę jego strzału, raczej czuł się upokorzonym. Zaczął wydziwiać: — Bo też sztucer jakiś... niedobrze leży w ręku i nie ma wagi na przód... — Para od mojego i wcale nie gorszy. Trzeba tylko brać na cienką muszkę. — Nie wiedziałem. Mogłaś mnie uprzedzić. — Mogłeś i ty zapytać, albo wypróbować sztucer do celu przed wyjazdem. Skumin poczuł naraz, że zewszechmiar niepolitycznie jest sprzeczać się z gościnną panią lasu i uroczą kuzynką. Rozpromienił twarz trochę sztucznie i rzekł: — Zdarza się staremu nawet myśliwemu spudłować kozła. A tu i strzelba nieznajoma, i ciągła twoja obecność tuż przy mnie... — Przeszkadzałam ci? Pierwszy raz to słyszę! Wszyscy mi mówią, że przynoszę szczęście na polowaniu. — Nie wątpię, Werciu. Ale i odciągasz uwagę od zwierzyny ku sobie. Błysnęła ku niemu szybkiem, badawczem spojrzeniem i, uspokojona, — że Janek nie ma już do niej urazy za strzał, mówiła: — Zgórowałeś kozła, Janeczku. Widziałam, jak kula uderzyła w gałąź, tuż nad jego głową. Kozieł poczuł kontuzję i zgłupiał, a ty... — Zgłupiałem także, chcesz powiedzieć? — Janku! Nie chcę się kłócić, tylko ci tłumaczę. Widzę, że nie strzelasz z drugiej lufy, a kozieł zaraz uskoczy w krzaki... Cóż miałam począć? Sprzątnęłam go. Tłumaczyła gorąco. Ożywienie jej twarzy mieniło się od łowieckiego do zalotnego. Rzucała Jankowi prosto w twarz wyrazy dobitne i pachnące. Aż on pozbył się wszelkiej ambicji strzeleckiej, chwycił obie jej ręce i rzekł mniej dorzecznie, niż namiętnie: — Masz słuszność, Werciu. Dziękuję ci... — Dziękować niema za co. Owszem, ja cię... przepraszam. W oczach jej zaigrało niby zawstydzenie, bardzo podobne do bezwstydu. Usta były za blisko jedne drugich. Janek pochylił się i chwycił krótki, lecz mocny pocałunek. Cofnęła się, jednak po chwili przyzwolenia. Gdy zaś on, ośmielony, przymawiał się o powtórzenie, odsunęła się ruchem stanowczym: — A nie! Do razu sztuka. I zawołała: — hop! hop! na służbę, aby zabrała ubitego kozła. Towarzystwo zjechało się wkrótce do kupy, bo już słońce zaszło. Cztery bryczki powracały do domu w poprzednim ordynku. Janek i Wercia na przedzie. Skumin zdał sobie sprawę, że ta pozycja naczelna w szeregu wyłączała możliwość porozumień w stylu tamtych, nad wąwozem. Gdyby nawet jechali odosobnieni i osłonięci tajemnicą lasu, Janek nie spodziewałby się no w ego wybuchu czułości. Wercia siedziała obok niego, nie okazując zbytniego wzruszenia, małomówna; nie spoglądała nawet na towarzysza. Jankowi zaś smak ust towarzyszki działał jeszcze na mózg durem upajającym. Pod wpływem tego duru wieczór, piękny sam przez się, wydawał się cudownym. Nad rozłogami pól złotych na rżyskach, amarantowych na koniczynach nasiennych, szmaragdowych na łąkach, rozsnuwały się opalowe mgiełki pozachodnie, gaszące lubym chłodem resztki dziennego upału. Kopuła niebios, płowiejąc i blednąc, zdawała się prowadzić w nieziemskie zachwyty. A na prawo od drogi zawisł sierp nowego księżyca, zapalony już jasno. Jankowi zebrało się na sentyment: — Patrz, Werciu, nowy księżyc na prawo — to dobra wróżba. — Dla kogo? — odezwała się Wercia, pierwszy raz w tej powrotnej jeździe zaglądając głęboko w oczy Janka. — Może dla nas? — zaryzykował. — Nie wiem — wzruszyła ramionami — nie zależę od księżyca.
Lyrics, Song Meanings, Videos, Full Albums & Bios: Ruchy, Wszystko OK, Zaczekaj przed drzwiami, Millenium sport, Pilot, Bąbelek, 012, Thx, Dziewczyny z klasy, Nie Jan - Janek nie jest wcale lyrics [Zwrotka 1: Jan] Chciałaś uciec na chwilę, bo czas biegnie szybciej A nie wolniej, jak mój dotyk, kiedy wkładam ci pod bluzkę dłonie Pod twoją ulubioną bluzkę zanim uśnie któreś z nas Ty się cieszysz, kiedy widzisz uśmiech, który znasz I nie kręcisz dupą jak laski w klipach I nie jesteś Barbie, trzymasz mnie za rękę i przegryzasz moje wargi Napij się jeszcze Jasiu, mówisz szeptem Miało nie być tego, ale znów mięknę Widzę cię jak przez bletkę i butelkę razem wzięte Chłopaki się śmieją coś tam, że nietrzeźwy bengier Masz to w dupie szczerze, wiesz jaki jestem mała Będziesz wspominać z uśmiechem, a nie płakać, dramat Wiemy, że nie dorosłem, lepiej nie zachodź w ciążę Bo nie wiem czy z tym faktem umiałbym postąpić mądrze Fajnie by było jakbyś teraz dała buzi Nie pcham szmat jak Maja Putzi, ty masz mała luzik Byłoby lepiej i nie zapominaj, że zawsze się kończy to co się zaczyna Lubisz moje słowa, przypał, zawsze byłem gorszy w czynach Chyba w sumie chyba, ty mnie całujesz a ja się rozpływam, bywa I na do widzenia mówisz, że powtórka lada moment Kurwa jak ja się tobą jaram, ja pierdole [Refren: Jan] Piszę numer o tobie maluch mogę przysiąc Inna sprawa, że ciebie tutaj jest tak z tysiąc Inna sprawa, że cię serio lubię i szanuję Uwierz, nie mam złych intencji Janek nie jest wcale [Zwrotka 2: Jan] Ta noc to nasz czas, jesteśmy aż tak wysoko Jest naprawdę spoko, foko masz luzik vibe Wiesz się czuje takie rzeczy Oni pokażą ci papier, a ja ci pokaże zeszyt Kilkaset kartek, wersów na nich cały ja Nie musisz mnie już rozbierać, bo się czuje nagi, ta Nie palę jointów, ale z tobą chciałbym to zrobić Ogólnie rzecz biorąc, z tobą chciałbym to zrobić
Jan-rapowanie - JANEK NIE JEST WCALE TEKST Piszę numer o tobie maluch mogę przysiąc Inna sprawa, że ciebie tutaj jest tak z tysiąc Inna sprawa, że cię serio lubię i szanuję Uwierz, nie mam złych intencji Janek nie
Russia is waging a disgraceful war on Ukraine. Stand With Ukraine! Wykonawca: Jan-Rapowanie (Jan-Rapowanie) Tłumaczenia: angielski polski polski Janek nie jest wcale ✕ Chciałaś uciec na chwilę bo czas biegnie szybciej A nie wolniej jak mój dotyk kiedy wkładam ci pod bluzkę dłonie Pod twoją ulubioną bluzkę zanim uśnie któreś z nas Ty się cieszysz kiedy widzisz uśmiech który znasz I nie kręcisz dupą jak laski w klipach I nie jesteś Barbie trzymasz mnie za rękę i przegryzasz moje wargi Napij się jeszcze Jasiu mówisz szeptem Miało nie być tego ale znów mięknę Widzę cię jak przez bletkę i butelkę razem wzięte Chłopaki się śmieją coś tam że nietrzeźwy bengier Masz to w dupie szczerze wiesz jaki jestem mała Będziesz wspominać z uśmiechem a nie płakać dramat Wiemy że nie dorosłem lepiej nie zachodź w ciążę Bo nie wiem czy z tym faktem umiałbym postąpić mądrze Fajnie by było jakbyś teraz dała buzi Nie pcham szmat jak Maja Putzi ty masz mała luzik Byłoby lepiej i nie zapominaj że zawsze się kończy to co się zaczyna Lubisz moje słowa przypał zawsze byłem gorszy w czynach Chyba w sumie chyba ty mnie całujesz a ja się rozpływam bywa I na do widzenia mówisz że powtórka lada moment Kurwa jak ja się tobą jaram ja pierdolePiszę numer o tobie maluch mogę przysiąc Inna sprawa że ciebie tutaj jest tak z tysiąc Inna sprawa że cię serio lubię i szanuję Uwierz nie mam złych intencji Janek nie jest wcale...Ta noc to nasz czas jesteśmy aż tak wysoko Jest naprawdę spoko foko masz luzik vibe Wiesz się czuje takie rzeczy Oni pokażą ci papier a ja ci pokaże zeszyt Kilkaset kartek wersów na nich cały ja Nie musisz mnie już rozbierać bo się czuje nagi ta Nie palę jointów ale z tobą chciałbym to zrobić Ogólnie rzecz biorąc z tobą chciałbym to zrobić ✕ Dodaj nowe tłumaczenie Złóż prośbę o przetłumaczenie Tłumaczenia utworu „Janek nie jest wcale” Music Tales Read about music throughout history
Polubienia: 2.4K,Film użytkownika Janek nie jest wcale (@janek._nie.jest_wcale) na TikToku: „filmik z marca ale walić, stwierdzilem ze wstawie#lanek #kinny #janek #sbm #janrapowanie #problem #kinnyzimmer #mata #białas #bedi #bedoes”.dźwięk oryginalny - Janek nie jest wcale. Jan – rapowanie, właściwie Jan Pasula (urodzony – krakowski raper. Zaczął tworzyć od końca 2015 roku, wtedy też pojawił się “Notabene Mixtape”. W 2017 nagrał numer z NOCNYM pt. “Tańczę” w ramach akcji SB STARTER. Niedługo później dostał propozycję od Solara, by dołączyć do SB Maffiji (obecnie SBM label) i podpisał kontrakt. Janek pojawił się także w szóstej edycji Młodych Wilków czyli akcji promującej młodych raperów organizowanej przez Popkiller. Pierwszy album wydał w 2018 roku wraz z Nocnym pod tytułem “NOCNA ZMjANA” na którym gościnnie pojawił się Szpaku, Gedz czy też Białas i Smolasty. W 2019 wraz z Nocnym powrócił z drugą płytą pt. “Plansze”. Zapowiedziany był singlem inauguracyjnym “Układanka” z gościnnym udziałem Holaka, a dwa miesiące później pojawił się drugi singiel “Ruchy” będący także zapowiedzią zwiastującym projekt. Album ten uzyskał status złotej płyty. W 2020 miała miejsce premiera trzeciej już płyty Janka “Uśmiech” – również we współpracy z Nocnym. Gościnnie pojawił się tam Vito Bambino. Po prawie dwuletniej przerwie i po trzech albumach wydanych wraz z Nocnym, Janek powraca z nowym, w pełni solowym albumem, pt. “Bufor”, którego premiera odbyła się 11 marca 2022 roku. Przeczytaj o JAN - JANEK NIE JEST WCALE w wykonaniu młody papitoo i zobacz grafikę, tekst utworu oraz podobnych wykonawców. 14 luty to dzień, w którym co roku, przypominamy sobie o miłości. Ci zajęci, o tym, że kogoś kochają, a ci wolni, że są samotni. Są też tacy, którzy mają po prostu wyj*ane (całkiem słusznie). Z tej okazji dla tych przejmujących się tym dniem bardziej, przygotowaliśmy kawałki, których nie powinno zabraknąć na waszej walentynkowej playliście. Parę klasyków, pomieszanych ze świeżymi numerami dotyczącymi relacji damsko-męskich, więc każdy powinien znaleźć coś dla Zdechły Osa – PatoloveNajpopularniejszy kawałek Zdechłego Osy, jeden z hitów ubiegłorocznych wakacji, viral na TikToku. Hymn patusiar i patusów. Może nie każdy marzy o takiej relacji, ale trzeba przyznać, że wersy rzucane przez autora są urocze i powodują uśmiech na twarzy, nawet wśród tych „grzeczniejszych” mnie mała jak twój alkoholowy oddechCo ty k*rwa piłaś spirytusZ tobą chodzę po wódzie jak Jezus Chrystus 2. Smarki Smark – Kawałek o ściemnianiu panienTego klasyka nie mogło zabraknąć. Wiecie jak to jest z lovsongami, to dość niebezpieczny balans pomiędzy przypałem, a serio dobrym numerem. Smarki Smark był świetny jeśli chodzi o uchwycenie tematów męsko-damskie. Kawałek o ściemnianiu panien to pozycja dla tych samotnych i po kolejnym zawodzie. Chyba żaden inny track nie działa w takich chwilach tak dobrze jak pozycja z Najebawszy latami to mogą fani wiesz kogoZamiast się żalić, ty ze sobą weź kogośBo rozstania i tak dalej to najwyżej powódŻeby nie chlać bez powodu znowu, czuj ziomuśZOBACZ TAKŻE: BRUDNE SERCA NA WIGILIĘ. FENOMEN SMARKA I ZKIBWOYA 3. SB Maffija – Lawenda Najświeższa pozycja z naszych propozycji. Zakończenie Hotelu Maffija 2, klip zrobiony wspólnie z fanami (jak w przypadku Znowu Razem z „jedynki”). White 2115, Białas, Kinny Zimmer, Bedoes, wraz z producentami: francis, Pedro, Ryini Beats zrobili tu świetny, ciepły i pozytywny klimat, więc niespecjalnie dziwi, że utwór szybko zdobył ciągle chłód jak SyberiaTylko tobą pachnie lawendaDo ogniska wrzuć stare zdjęcia 4. Flojd/Wiro – Małe dzieci Flojd opisał swoje lovestory, które nadawałoby się na fabułę filmu romantycznego. „Małe dzieci” to kawałek pełen emocji, podobnie zresztą jak cała płyty „Kilka Stopni Wyżej”. Utwór ku pokrzepieniu serc tych, którzy mają status „skomplikowane”. Swoją drogą, wciąż czekamy na kolejną płytę od duetu braci, w tym roku będzie to już 6 lat przerwy…I pewnie po drodze to nie raz zapisać chciałem ten przepisAle na szczęście bez niego też nadal cieszymy się sobą jak małe dzieci 5. Mata – SzafirNiekwestionowany must have całego zestawienia, czyli Mata ze swoim ”Szafirem”. Mimo, że Michał nie słynie z lovesongów, to na ostatniej płycie udowodnił nam, że w nich również czuje się świetnie. Mimo, że tekstowo utwór nie stoi na najwyższym poziomie — to przecież nie o warstwę liryczną tu chodzi. Hipnotyzujący refren oraz potulna nawija sprawiają, że przy tym utworze człowiek się po prostu my SapphireWygląda jak Twoje oczy a mi chcę się pić chcę się ich napićI chyba musze się zaszyć gdzieś z Tobą 6. Quebonafide – ŚWIATTOMÓJPLACZABAWQuebonafide w 2020 roku nagrał płytę, która była jednym wielkim lovesongiem. Dlatego warto tu wyróżnić coś z tego albumu. Tym razem padł na wybór kawałka w latynoskim klimacie. „ŚWIATTOMÓJPLACZABAW” ze świetnym refrenem od Sentino robi robotę, gdy słucha się go podczas mitycznych motylków w brzuchu i na wiosnę… Szkoda, że przez dziwne zachowania Sebastiana, drogi obu panów się rozeszły, bo w tym duecie był potencjał na jeszcze kilka potencjalnych smak chwili działa tak, że leków już nie muszę braćŚpiewa mi jak Riri, na niej ciuchy, których nawet nie znam nazw 7. Kacperczyk – Znudziło mi sięSłuchając tego utworu, z początku może się nam zdawać, że jest to zwykła, przygnębiająca frustracja Macieja, który zalewa nas swoim niezadowoleniem — wszystko zmienia się z momentem nadejścia refrenu, w którym wokalista niejako zaczyna rozumieć, że wspomniana wyżej frustracja jest kompletnie zbędna. Ma przy sobie ”tą” odpowiednią osobę, przy której postrzega świat zgoła inaczej. To dopiero nazywa się plot w sumie to ciebie tu mamWięc czemu narzekam jak jakiś dziad stary?Przy tobie nie czuję się sam, tylko jak jakiś szkrab mały 8. Tymek – Oczko w głowieMimo, że Tymek stosunkowo często uderza w te bardziej emocjonalne tony, to właśnie ”Oczko w głowie” wydaje się być tym najbardziej przystępnym utworem dla słuchacza. Nie oznacza to oczywiście, że w jakikolwiek sposób odstaje od swoich konkurentów. Sporą rolę w utworze odegrali oczywiście Urbanski oraz Kuba Karaś, którzy buli odpowiedzialni za produkcje numeru. Ten cały zestaw dopełnia nam piękny teledysk, żywcem wyjęty z lat 90′. Jeśli uważacie, że poczta walentynkowa to przeszłość — wyślijcie ten numer, przekaz będzie jasny…I jesteś dla mnie oczkiem w głowieMoim słońcem, moim darem z gwiazdDarem z gwiazd 9. Małpa – PaznokcieJaki kolor miała bohaterka kawałka Małpa – Paznokcie? To jedno z najczęściej zadawanych pytań wśród słuchaczy polskiego rapu. „Kilka numerów o czymś” to klasyk polskiego rapu, pierwsza podziemna płyta, która osiągnęła sukces i dla wielu – opus magnum Łukasza. Właśnie tam znajduje się poniższy kawałek, do którego zawsze wraca się świetnie, w towarzystwie młodzieńczych wspomnień pełnych nastoletnich że opowiem ci o znajomościKtóra trwa chociaż nie jest pewna swojej przyszłościJednak pozwala pisać mi teksty o miłościPrawie tak intensywne jak kolor jej paznokci 10. JAN – JANEK NIE JEST WCALETo jeden z najstarszych kawałków Janka, który gra na wszystkich koncertach do dziś. I nie ma co się dziwić. Dlatego, bo to jednocześnie jeden z najpopularniejszych i najbardziej uwielbianych przez publikę utworów w jego repertuarze. Był to też ten przełomowy numer, który poszedł viralem, jeszcze za czasów wrzutek na KarwanTV. Jan-rapowanie często powtarzał, że napisał ten numer jak jeszcze był młody i niedoświadczony w tym aspekcie, ale te młodzieńcze spojrzenie i podkład Harry’ego Frauda robi numer o tobie maluch mogę przysiącInna sprawa że ciebie tutaj jest tak z tysiącInna sprawa że cię serio lubię i szanujęUwierz nie mam złych intencjiJanek nie jest wcale Cała rapgra w jednym miejscu. Obserwuj nas także na – Google tytułowe: kadr z klipów, @karolgustavv14 luty to dzień, w którym co roku, przypominamy sobie o miłości. Ci zajęci, o tym, że kogoś kochają, a ci wolni, że są samotni. Są też tacy, którzy mają po prostu wyj*ane (całkiem słusznie). Z tej okazji dla tych przejmujących się tym dniem bardziej, przygotowaliśmy kawałki, których nie powinno zabraknąć na waszej walentynkowej playliście. Parę klasyków, pomieszanych ze świeżymi numerami dotyczącymi relacji damsko-męskich, więc każdy powinien znaleźć coś dla Zdechły Osa – PatoloveNajpopularniejszy kawałek Zdechłego Osy, jeden z hitów ubiegłorocznych wakacji, viral na TikToku. Hymn patusiar i patusów. Może nie każdy marzy o takiej relacji, ale trzeba przyznać, że wersy rzucane przez autora są urocze i powodują uśmiech na twarzy, nawet wśród tych „grzeczniejszych” mnie mała jak twój alkoholowy oddechCo ty k*rwa piłaś spirytusZ tobą chodzę po wódzie jak Jezus Chrystus 2. Smarki Smark – Kawałek o ściemnianiu panienTego klasyka nie mogło zabraknąć. Wiecie jak to jest z lovsongami, to dość niebezpieczny balans pomiędzy przypałem, a serio dobrym numerem. Smarki Smark był świetny jeśli chodzi o uchwycenie tematów męsko-damskie. Kawałek o ściemnianiu panien to pozycja dla tych samotnych i po kolejnym zawodzie. Chyba żaden inny track nie działa w takich chwilach tak dobrze jak pozycja z Najebawszy latami to mogą fani wiesz kogoZamiast się żalić, ty ze sobą weź kogośBo rozstania i tak dalej to najwyżej powódŻeby nie chlać bez powodu znowu, czuj ziomuśZOBACZ TAKŻE: BRUDNE SERCA NA WIGILIĘ. FENOMEN SMARKA I ZKIBWOYA 3. SB Maffija – Lawenda Najświeższa pozycja z naszych propozycji. Zakończenie Hotelu Maffija 2, klip zrobiony wspólnie z fanami (jak w przypadku Znowu Razem z „jedynki”). White 2115, Białas, Kinny Zimmer, Bedoes, wraz z producentami: francis, Pedro, Ryini Beats zrobili tu świetny, ciepły i pozytywny klimat, więc niespecjalnie dziwi, że utwór szybko zdobył ciągle chłód jak SyberiaTylko tobą pachnie lawendaDo ogniska wrzuć stare zdjęcia 4. Flojd/Wiro – Małe dzieci Flojd opisał swoje lovestory, które nadawałoby się na fabułę filmu romantycznego. „Małe dzieci” to kawałek pełen emocji, podobnie zresztą jak cała płyty „Kilka Stopni Wyżej”. Utwór ku pokrzepieniu serc tych, którzy mają status „skomplikowane”. Swoją drogą, wciąż czekamy na kolejną płytę od duetu braci, w tym roku będzie to już 6 lat przerwy…I pewnie po drodze to nie raz zapisać chciałem ten przepisAle na szczęście bez niego też nadal cieszymy się sobą jak małe dzieci 5. Mata – SzafirNiekwestionowany must have całego zestawienia, czyli Mata ze swoim ”Szafirem”. Mimo, że Michał nie słynie z lovesongów, to na ostatniej płycie udowodnił nam, że w nich również czuje się świetnie. Mimo, że tekstowo utwór nie stoi na najwyższym poziomie — to przecież nie o warstwę liryczną tu chodzi. Hipnotyzujący refren oraz potulna nawija sprawiają, że przy tym utworze człowiek się po prostu my SapphireWygląda jak Twoje oczy a mi chcę się pić chcę się ich napićI chyba musze się zaszyć gdzieś z Tobą 6. Quebonafide – ŚWIATTOMÓJPLACZABAWQuebonafide w 2020 roku nagrał płytę, która była jednym wielkim lovesongiem. Dlatego warto tu wyróżnić coś z tego albumu. Tym razem padł na wybór kawałka w latynoskim klimacie. „ŚWIATTOMÓJPLACZABAW” ze świetnym refrenem od Sentino robi robotę, gdy słucha się go podczas mitycznych motylków w brzuchu i na wiosnę… Szkoda, że przez dziwne zachowania Sebastiana, drogi obu panów się rozeszły, bo w tym duecie był potencjał na jeszcze kilka potencjalnych smak chwili działa tak, że leków już nie muszę braćŚpiewa mi jak Riri, na niej ciuchy, których nawet nie znam nazw 7. Kacperczyk – Znudziło mi sięSłuchając tego utworu, z początku może się nam zdawać, że jest to zwykła, przygnębiająca frustracja Macieja, który zalewa nas swoim niezadowoleniem — wszystko zmienia się z momentem nadejścia refrenu, w którym wokalista niejako zaczyna rozumieć, że wspomniana wyżej frustracja jest kompletnie zbędna. Ma przy sobie ”tą” odpowiednią osobę, przy której postrzega świat zgoła inaczej. To dopiero nazywa się plot w sumie to ciebie tu mamWięc czemu narzekam jak jakiś dziad stary?Przy tobie nie czuję się sam, tylko jak jakiś szkrab mały 8. Tymek – Oczko w głowieMimo, że Tymek stosunkowo często uderza w te bardziej emocjonalne tony, to właśnie ”Oczko w głowie” wydaje się być tym najbardziej przystępnym utworem dla słuchacza. Nie oznacza to oczywiście, że w jakikolwiek sposób odstaje od swoich konkurentów. Sporą rolę w utworze odegrali oczywiście Urbanski oraz Kuba Karaś, którzy buli odpowiedzialni za produkcje numeru. Ten cały zestaw dopełnia nam piękny teledysk, żywcem wyjęty z lat 90′. Jeśli uważacie, że poczta walentynkowa to przeszłość — wyślijcie ten numer, przekaz będzie jasny…I jesteś dla mnie oczkiem w głowieMoim słońcem, moim darem z gwiazdDarem z gwiazd 9. Małpa – PaznokcieJaki kolor miała bohaterka kawałka Małpa – Paznokcie? To jedno z najczęściej zadawanych pytań wśród słuchaczy polskiego rapu. „Kilka numerów o czymś” to klasyk polskiego rapu, pierwsza podziemna płyta, która osiągnęła sukces i dla wielu – opus magnum Łukasza. Właśnie tam znajduje się poniższy kawałek, do którego zawsze wraca się świetnie, w towarzystwie młodzieńczych wspomnień pełnych nastoletnich że opowiem ci o znajomościKtóra trwa chociaż nie jest pewna swojej przyszłościJednak pozwala pisać mi teksty o miłościPrawie tak intensywne jak kolor jej paznokci 10. JAN – JANEK NIE JEST WCALETo jeden z najstarszych kawałków Janka, który gra na wszystkich koncertach do dziś. I nie ma co się dziwić. Dlatego, bo to jednocześnie jeden z najpopularniejszych i najbardziej uwielbianych przez publikę utworów w jego repertuarze. Był to też ten przełomowy numer, który poszedł viralem, jeszcze za czasów wrzutek na KarwanTV. Jan-rapowanie często powtarzał, że napisał ten numer jak jeszcze był młody i niedoświadczony w tym aspekcie, ale te młodzieńcze spojrzenie i podkład Harry’ego Frauda robi numer o tobie maluch mogę przysiącInna sprawa że ciebie tutaj jest tak z tysiącInna sprawa że cię serio lubię i szanujęUwierz nie mam złych intencjiJanek nie jest wcale Cała rapgra w jednym miejscu. Obserwuj nas także na – Google tytułowe: kadr z klipów, @karolgustavv .
  • 522onb71to.pages.dev/159
  • 522onb71to.pages.dev/44
  • 522onb71to.pages.dev/956
  • 522onb71to.pages.dev/219
  • 522onb71to.pages.dev/172
  • 522onb71to.pages.dev/805
  • 522onb71to.pages.dev/374
  • 522onb71to.pages.dev/296
  • 522onb71to.pages.dev/787
  • 522onb71to.pages.dev/38
  • 522onb71to.pages.dev/313
  • 522onb71to.pages.dev/678
  • 522onb71to.pages.dev/761
  • 522onb71to.pages.dev/139
  • 522onb71to.pages.dev/31
  • jan janek nie jest wcale tekst